Kura czy jajko?

Bracia pomniejsi

Zmokła kura wygląda żałośnie, ale gdy się wysuszy i napuszy, przypomina chmurę gradową. A wtedy lepiej trzymać się z daleka od jaj, które chroni pod brzuchem. 

To był upalny dzień. Na podwórku panowała senna cisza, z rzadka tylko przerywana gdakaniem grzebiących w gorącym piachu kur. Część z nich wygrzewała się, szeroko rozkładając skrzydła. Nawet kogut, zwykle buńczuczny i hałaśliwy zawadiaka, spuścił z tonu. Tylko kwoka ze stadkiem kurcząt uwijała się dziarsko – wielce zaaferowana, kwokając bez przerwy, pokazywała maleństwom, gdzie powinny szukać pokarmu.

POLECAMY

Nagle, jak piorun z jasnego nieba, prosto na kurczęta spadł jastrząb i chwycił jedną z puchatych kulek! Żółta kruszyna wymknęła się jednak z jego szponów i pobiegła prosto pod skrzydła matki. Nie dając za wygraną, napastnik skoczył w kierunku kury. Kwoka nawet przez moment nie okazała strachu. Napuszyła się jeszcze bardziej i – wielka jak chmura gradowa – skoczyła drapieżnikowi do oczu. Ten, podskakując jak na stalowej sprężynie, próbował to z jednej, to z drugiej strony wyrwać łapą albo ostrym, haczykowatym dziobem któreś z kurcząt lub sięgnąć kurze do gardła. Kwoka, chroniąc pisklęta pod brzuchem i rozłożonymi skrzydłami, wierciła się jak fryga i każdą próbę ataku parowała szybkim ciosem dzioba prosto w płonące dzikością ślepia jastrzębia. 

Trwało to chwilę, czyli całe wieki. Stałem jak sparaliżowany, aż w końcu cisnąłem trzymanym w ręce patykiem. Zatoczył łuk i spadł tuż obok drapieżnika. Tego było już za wiele – napastnik machnął ogromnymi skrzydłami, poderwał się i zniknął w przestworzach. Na podwórku znowu zapanowała cisza, tylko kwoka z popiskującym drobiazgiem trzymała się jakby bliżej moich bosych nóg. 

Dobrze znałem siłę jej dzioba. Kiedy wysiadywała pisklęta w koszu pod kuchennym stołem, często do niej zaglądałem. Dziobała mnie boleśnie w dłoń, gdy próbowałem sprawdzić, jak się mają jaja. Nie mogłem się doczekać kurcząt. Donosiłem przyszłej matce ziarna pszenicy i zmieniałem wodę w starym kaflu. Za którymś razem przestała mnie dziobać i pozwoliła wyciągnąć jajko spod gorącego jak rozpalona cegła, zupełnie gołego brzucha. Tylko patrzyła na mnie groźnie. Upłynęła cała wieczność, nim pierwsze jajo zaczęło cichutko popiskiwać. Po paru godzinach skorupka pękła, ale sporo czasu jeszcze minęło, zanim pisklę wyszło na świat. Leżało skrajnie wyczerpane, ledwie zipało z wysiłku, zmęczone jak Syzyf, któremu się jednak udało. Na moich oczach stał się cud. 

Najpierw były dinozaury

Tu od razu wykluwa się pytanie: co było pierwsze – kura czy jajko? Odpowiedź jest prosta – otóż najpierw były dinozaury. To od nich pochodzą wszystkie ptaki, w tym także poczciwe domowe kury. Jeśli ktoś nie wierzy w bliskie więzy krwi naszych kwok i niosek z potężnymi pragadami, niech się przyjrzy pierwszej z brzegu zmokłej kurze i porówna jej wizerunek z portretem Dyzia ze Stąporkowa. Tak swawolnie został ochrzczony pierzasty dinozaur, którego ślady odnaleziono na terenie Gór Świętokrzyskich.

Kurze w kształcie, lecz niezwykle wielkie tropy łap doprowadziły badaczy do miejsca, gdzie ów sześciometrowy stwór o wadze pół tony przykucnął i odpoczywał w pozycji mostkowej, tak charakterystycznej dla drobiu i strusi (oraz jeleniowatych). W ten sposób pozostawił pieczęć, która przez 193 miliony lat przechowała odcisk brzucha, pokrytego dziwną, dość długą ni to sierścią, ni to frędzlami.

Zagadka była zaiste intrygująca i zabiła niezłego ćwieka naukowcom. Dilofozaur (Dilophosaurus wetherilli) zwykle był przedstawiany – także w filmie „Park Jurajski” – w wersji bezpiórej. Dopiero paleontolog Gerard Gierliński wpadł na pomysł (potwierdzony kolejnymi odkryciami), że dziwne kosmyki to pióra, ale takie półpuc...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI