Dom na końcu świata

Reportaż

Nigdy nie żałowała, że zamieszkała z Arnem na odludziu. Byli razem trzydzieści lat. Gdy umarł, zapadła się w sobie. I wtedy usłyszała jego głos. Od tego czasu codziennie z nim rozmawia. Wróciła jej chęć życia i wewnętrzny spokój. Wie, że Arne się nią opiekuje i czeka „tam” na nią.

To nie jest opowieść o mieszkańcach Ammarnäs, które leży w szwedzkiej Laponii, 80 km na południe od koła polarnego, bo w tym miasteczku jest sklep, punkt pielęgniarski, biblioteka, restauracja i kilkadziesiąt zamieszkanych domów. 

POLECAMY

– Chcesz wiedzieć, co to samotność? – pyta Gunvor z Ammarnäs, matka ośmiorga dzieci. – U nas się tego nie dowiesz. Jesteśmy zgraną społecznością. Ale zapytaj Birgitty. Jej dom stoi nad jeziorem Biellojaure, trzy dni drogi stąd. To jedyny dom w tamtej okolicy.

Patrzę na mapę. Do domu Birgitty nie prowadzi żadna droga. Tylko ścieżka górska, szlak wędrowny i wodny. Pakuję plecak, namiot i jedzenie. W tym bezludnym rejonie mogę liczyć tylko na siebie. Tak jak ona.

Przez trzy dni nie spotykam nikogo. O, przepraszam: całe stada reniferów, sowę, orła, lisa, dwa łosie. Kiedy docieram do domu Birgitty, dla odmiany świeci słońce, temperatura dochodzi do dziesięciu stopni powyżej zera. Już widzę happy end mojej wędrówki: siedzimy przy kawie, rozmawiamy, oglądamy zdjęcia. Serce bije mi coraz szybciej. Gdy wychodzę z lasu, a raczej z plątaniny karłowatych brzóz na polanę, zamieram. Nie spodziewałam się tak uroczego zakątka. Ochrowy dom z dużymi oknami stoi na lekkim wzniesieniu, taras wychodzi na łąkę, która opada w kierunku rozleg­łego błękitnego jeziora. Ośnieżone szczyty górskie otaczają jezioro od zachodniej i północnej strony. Obok domu potok i stare, rozłożyste drzewo.

Pukam do drzwi. Trochę dziwi mnie oparta o nie laska. Gdy tak stoję i nasłuchuję, z trawy wychyla się głowa gronostaja. Przygląda mi się ciekawie. Nikt nie odpowiada na moje pukanie. 

Tego nie przewidziałam. Może Birgitta popłynęła łodzią na ryby? A może dzieci zabrały ją na kilka dni do siebie? Coś się stało? Nie mam kogo zapytać, postanawiam więc czekać. Wyjmuję maszynkę do gotowania, kawę, czekoladę i robię sobie prywatny raj.

Gdy słońce zabarwia niebo na pomarańczowo, a szczyty górskie zaczynają mienić się złotem, na łące pojawia się różowy punkt. Porusza się szybko, idzie w moją stronę, jest coraz większy, nabiera ludzkich kształtów. Tak, to musi być Birgitta! Różowy T-shirt, dresowe spodnie, duże, czerwone okulary i przekręcona tył-na-przód bejsbolówka. – Ale fajnie, że jesteś – mówi. – Napijesz się ze mną kawy? 
Miłość

– Patrz, to Arne – Birgitta wskazuje na czarno-białe zdjęcie z zabójczo przystojnym mężczyzną. –Miał pięćdz...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI