Muzykanci
Rzecz wydarzyła się w krainie słynącej z niebywale muzykalnych mieszkańców. Powiedzieć, że lubili oni grać i śpiewać, to tyle, co nic nie powiedzieć. Każdy dom przypominał małą filharmonię. Instrumenty – jakie tylko chcecie: i smyczki, i trąby, i bębny, i cymbały. W zamożniejszych znaleźlibyście i zdobione organy na dziesięć oktaw szerokie. Zamiast stołów pulpity dyrygenta, zamiast biurek klawikordy i fortepiany. Nic dziwnego, że muzykowanie wypełniało cały czas od świtu do świtu, bo i po nocach grano zapamiętale. Umuzykalnienie było tak powszechne, że gdy mieszkańcy owej krainy spotykali się ze sobą, zamiast rozmawiać z miejsca wyjmowali swoje instrumenty, stroili i rozpoczynali koncertowanie. W sytuacjach urzędowych zazwyczaj sięgano po kanon muzyki klasycznej, w gronie znajomych i przyjaciół chętnie i z żarem improwizowano.
POLECAMY
Pośród wielu rozegranych domów był jeden od pozostałych różny. Panowała w nim cisza. Mieszkało tam dziecko, którego rodzice stronili od muzykowania. Czy się czegoś w muzyce obawiali, czy nie mieli słuchu, czy zwyczajnie nikt ich wcześniej do grania nie przysposobił, trudno orzec. Pewne jest to, że znali jedną tylko melodię, którą od święta dziecku nucili. A gdy ono samo sił swych w muzykowaniu próbowało karcili je przyganą i surowym spojrzeniem.
Gdy dziecię podrosło w świat pójść zechciało, swego miejsca w nim szukać. I nie trzeba było długo na utrapienia czekać: znać jedną tylko melodię w świecie muzyków i muzykantów, nucić ją pod nosem przy zapalonych wirtuozach i grajkach to za mało, oj, za mało. Nijak się z innymi ludźmi melodią dogadać, nijak zrozumieć i o siebie opowiedzieć. Czara goryczy młode serce napełniać poczęła, aż wylała się ob...