Polacy mają opinię mistrzów jeśli chodzi o wygospodarowywanie dni wolnych od pracy. Z drżeniem serca wypatrują rozkładów weekendów w kalendarzach i zliczają dni urlopu konieczne do maksymalnego wydłużania odpoczynku. Traktują te kwestie ze śmiertelną powagą, a sprawa dopisania kolejnych wolnych dni do kalendarza wywołuje ogólnospołeczne burze i darcie szat. Kombinują ile się da, to fakt. Ale czy potrafią się tym, co wykombinowane nacieszyć? Nie sądzę.
Daleko nie trzeba szukać. W okresie bożonarodzeniowym wystarczyło wziąć trzy dni urlopu, żeby byczyć się aż przez dni jedenaście. A co w zamian? Noworoczny small talk w dziewięciu na dziesięć przypadkach rozpoczął się od wykutego na blachę banału: „Święta, święta i po świętach”. Jak Polska długa i szeroka, zapytujemy się tak nawzajem miliony razy w przypływie melancholijnej retoryki. Przy ilu polskich stołach w gr...
Poprawka z wolnego
Narodowa sztuka wyłudzania L4, wszelakiej maści zwolnień, święcenia coraz liczniejszych dni świętych i rozciągania długich weekendów czyni z Polaków światową czołówkę w dziedzinie generowania czasu wolnego. Cieszenie się nim to już wyższa szkoła jazdy. I z tym w narodzie gorzej.