Nowy rok szkolny w oświacie zapowiada się politycznie. Czekają nas wybory do obu izb polskiego parlamentu, a to oznacza, że szkoły, w których pracuje kilkaset tysięcy nauczycieli i do których obowiązkowo posyła dzieci kilka milionów rodziców, stają się łakomym kąskiem dla polityków, którzy nie przepuszczą okazji i na pewno spróbują wykorzystać placówki publiczne i niepubliczne do politycznej agitacji.
Szkoła publiczna powinna być apolityczna, ponieważ jednak polityka jest wszędzie, to trudno będzie oświacie uciec od uwarunkowań i wpływów międzypartyjnych sporów. Upolityczniony nadzór pedagogiczny w polskim systemie oświatowym „odbiera” nauczycielom niezależność, ogranicza niejako możność bycia sobą, bycia autentycznym wobec koleżanek i kolegów oraz w relacjach z uczniami. Na początku polskiej transformacji Wincenty Okoń tłumaczył tę ekspansję polityków i administracji oświatowej masowością edukacji, która sprzyja zanikaniu u nauczycieli podmiotowości i zmniejsza tym samym ich poczucie odpowiedzialności za wyniki własnej pracy. Niby każdy jest suwerenem, dorosłym obywatelem RP – tyle tylko, że kiedy pracuje w kierowanej przez uległego wobec władzy politycznej dyrektora szkoły, musi ukryć swoją prywatność, jeśli nie chce być przekreślony czy zmarginalizowany.
Pamiętam atmosferę pokoju...
Oświata w okresie politycznej burzy
Nie ma takiej rady pedagogicznej, która nie byłaby podzielona w zależności od preferencji politycznych nauczycieli.