Miałam w życiu dużo szczęścia

Trening psychologiczny

Tyle się mówi o nienawiści. Ja też bym mogła. Ale wolę o szczęściu. Takim małym, które pomaga przetrwać dzień.

Wszystko zaczęło się sto lat temu. No dobrze, nie będę sobie dodawała lat. Mam zaledwie dziewięćdziesiąt trzy... I dobrze pamiętam tamten czas. Lepiej niż ostatnie dni.

Kijów. Lata stalinowskie. Ulica Czudnowskaja. Z jednej strony mój ukochany Park Szewczenko, gdzie jeżdżę na biegówkach, z drugiej wyniosły Uniwersytet Kijowski. Pod dziewiątką muzeum sztuki rosyjskiej, do którego bileterki wpuszczają mnie za darmo, pod piętnastką sztuki zachodniej, gdzie przesiaduję po szkole, a pod jedenastką pięciopiętrowy budynek, w którym zamieszkała nasza patchworkowa rodzina – mama, ojczym, ja i przyrodnia siostra. Ojca nie znałam. Zmarł, gdy miałam dwa lata. Nawet nie wiem, czy był Rosjaninem, Ukraińcem, czy Węgrem. Mama nie chciała o nim rozmawiać. 

Pierwsze piętro, długi, wąski korytarz, ostatnie drzwi po lewej. Trzydzieści metrów kwadratowych. Przedpokój połączony z kuchnią i pokój. A w nim mama, którą ciągle boli głowa i woła o lody. Albo się złości, bo zamiast piątki przyniosłam ze szkoły czwórkę. Biła mnie za takie „przewinienia”. Siostra była chorowita, dlatego mama nie miała do niej pretensji, gdy dostawała kiepskie stopnie. Obrywałam i za siebie, i za nią.

POLECAMY

Bolało, ale nie bałam się. Już wtedy potrafiłam wiele znieść. I znaleźć radość w małych promykach dnia.

Chociażby w lekcjach francuskiego, który był jak okno na nieznany, brzmiący cudownymi dźwiękami świat. Języka uczyła mnie sąsiadka, dystyngowana pani z ostatniego piętra naszego domu. Lubiłam spędzać z nią czas. Tylko bardzo bała się aresztowania. Zamierała, gdy słyszała kroki na korytarzu. Ale to nie po nią przyszli, a po marynarza spod jedenastki. Pewnie za dużo widział. To z nim rozgrywałam mecze pięknie rzeźbionymi figurami szachowymi z kości słoniowej, które przywiózł mi z Afryki. 

Zabrali też wszystkich sąsiadów z prawej strony korytarza. Tam były większe mieszkania – dla tych, co trzymali z władzą. Zniknęli jednej nocy. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Zostały meble i echo, które potęgowało ciszę. 

Ojczym często prosił matkę: „Nie mów głośno, bo cię zamkną”. Ale ona nie zważając na nic, krzyczała: „ON nas wykończy!”. To mogło być w czasach głodu, który przyszedł nagle w 1932 roku. Wtedy właśnie na rozkaz Stalina całą żywność wywieziono do Rosji. Chciał w ten sposób upokorzyć i przestraszyć tych, co mieszkali na Ukrainie. Pamiętam, że ciągle byłam głodna, ale ani w domu, ani w szkole nie było co jeść. Nie wiem, jak przeżyliśmy te lata. Do dziś nie potrafię wyrzucić nawet okruszka chleba.

Wielką przyjemność sprawiała mi szkoła. Lubiłam i nauczycieli, i klasę. Trzymaliśmy się razem pomimo różnego pochodzenia. Nikt nikogo nie wyzywał od Polaka, Ukraińca, Rosjanina czy Żyda. Zajęcia prowadzono po rosyjsku. Nadal uwielbiam i potrafię wyrecytować z pamięci wiersze Puszkina, Lermontowa, Jesienina czy Majakowskiego. 

Tak, chciałam iść na studia. Rodzice mojej koleżanki z klasy grali w Teatrze Dramatu Rosyjskiego. Chodziłyśmy na wszystkie przedstawienia. Stąd pewnie moje marzenie o aktorstwie, choć nie miałam ani głosu, ani słuchu. Kto wie, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym skończyła szkołę.

Aresztowali mnie jesienią 1942 roku, gdy byłam w dziesiątej, ostatniej klasie. Miałam wtedy 16 lat. Mój Kijów, plażę nad Dnieprem, kolejkę Funikulor, park Marjański, ławrę odeb...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI