Julka nie umie powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Wie tylko, że z czasem było coraz gorzej i było jej coraz mniej. Przez wiele lat żyła w przeświadczeniu, że po prostu takiej jest konstrukcji. A skoro taką Bóg ją stworzył, no to już trudno. Z dzieciństwa pamięta głównie te chwile, kiedy sama włóczyła się po lesie, spędzała mnóstwo czasu w piwnicy i na terenie ogródków działkowych, gdzie hodowała koty. Pamięta też, jak godzinami wystawała na ulicy, wypatrując w dali znajomej postaci taty lub mamy. Często zostawała sama albo pod czyjąś opieką i bardzo tęskniła za rodzicami. Ta tęsknota została jej zresztą na całe życie, a po śmierci ojca stała się nie do zniesienia.
Julka miała wtedy dziesięć lat. To była środa, początek lutego. Tata jak zwykle rano wyszedł do pracy, a ona do szkoły. Na trzeciej lekcji usłyszała sygnał karetki pogotowia i poczuła, że coś się zdarzyło. W pewnym momencie spojrzała na twarz koleżanki, której tata parę lat wcześniej popełnił samobójstwo. I wiedziała już, że ojciec nie żyje.
Właściwie nie wiadomo, co było gorsze – sama śmierć czy to, co działo się później...
Wszystko, co zdarzyło się po śmierci ojca, było dla Julki jak koszmarny film, puszczany w zwolnionym tempie. Najpierw bardzo dokładnie i z wielu relacji dowiedziała się, co tak naprawdę wydarzyło się tego dnia, kiedy ojciec wyszedł do pracy i już nigdy nie wrócił. Dowiedziała się więc, kiedy przyszedł do jednostki (bo był wojskowym), kiedy wziął broń z magazynu, w którym pokoju się zamknął, ile razy do siebie strzelił i gdzie... Żeby tego było mało, dowiedziała się również, jak upadł, co stało się z jego mózgiem i jak długo jeszcze żył...
Kilka dni po śmierci ojca (już wtedy, kiedy przywieźli go po sekcji zwłok i kiedy ludzie mówili, że ładnie go zszyli i wypchali twarz watą) poszła razem z rodziną i kapelanem pomodlić się przy jego trumnie. Otwarta trumna stała na wysokim podeście w pomieszczeniu, które zazwyczaj służyło wojsku za garaż. Było już ciemno i jakoś okropnie pusto. Julce nawet dziś, kiedy przypadkiem znajdzie się w ciemnym pomieszczeniu, przypomina się to paraliżujące uczucie przeraźliwego strachu. A przecież wtedy była dzieckiem. Nikt dorosły nie spytał, czy się boi, czy chce tam iść. Nikt nie pomyślał, że może nie trzeba tak dziecka katować.
Pogrzeb odbył się z wielką pompą – po wojskowemu! Uczestniczyło w nim mnóstwo osób. Trwał w nieskończoność. Było okropnie zimno. Choć przyszło wiele osób, Julka czuła się bardzo samotnie. Nie mogła płakać. Dziwiła się, że wszyscy płaczą, a ona nie może. I czuła, jakby płynęła nad głowami tłumów i tylko przy-patrywała się czemuś, w czym tak naprawdę wcale nie uczestniczy. Jak na smutnym filmie – za chwilę wyjdzie z kina i pobiegnie do lasu albo do swoich kotów, albo zejdzie do piwnicy i zrobi kolejny karmnik dla ptaków...
Ale potem przyszły kolejne dni i tygodnie, a ojca naprawdę nie było. Mamy też jakby nie było. Zapadła się, zaczęła chorować, całkiem posmutniała. Raczej sama wymagała pomoc...
ŁASKA ŻYCIA
Gdy ojciec Julki popełnił samobójstwo, nikt nie potrafił jej pomóc. Dzisiaj z trudem zaczyna żyć normalnie – pisze ANNA STASZEWSKA.