Do biegu, gotowi... stop!

Tomasz Kozłowski

Mówi się, że żyjemy obecnie w czasach spod znaku „high speed”. Czas zawsze był w cenie w kulturze Zachodu, a dokładniej od upowszechnienia się ideałów Reformacji. Protestanckie, gospodarcze podejście przełożyło się wówczas bardzo szybko na popularne powiedzonko, że „czas to pieniądz”. Ostatnio jednak odnieść można wrażenie, że stał się on niczym… dobro luksusowe. Czy wielką przesadą będzie, gdy powiemy, że o rozkładzie naszego dnia decydują nierzadko kwadranse, a nawet minuty? Codzienny grafik potrafi być napięty jak cięciwa, do granic wytrzymałości i wystarczy natrafić na zwykły korek (a o to przecież nad wyraz łatwo), który spóźni nas gdzieś o 10 krótkich minut by misternie utkany plan dnia począł się pruć z prędkością pędzącego domino.

W społeczeństwie wysokich przędności wszystko, nie tylko zupki w proszku, musi być instant – natychmiastowe – i smart – sprytne, domyślne, by być o krok przede mną, by oszczędzić mi namysłu i… czasu.

Niby lubimy myśleć, że życie w takim tempie nas napędza, że właśnie dzięki temu możemy poczuć uderzenie adrenaliny. Ale wszystko ma swoje granice. Ostatecznie nasza sawannowa, łowiecko-zbieracka natura nieszczególnie dobrze funkcjonuje w rzeczywistości pośpiechu. Prędzej czy później dopada nas szeroko rozumiane przeciążenie. Multitasking, czyli wielozadaniowość to tryb pracy coraz częstszy, a jednocześnie coraz mniej opłacalny. Mózg zanurzony w wielości zadań gubi się i wytraca efektywność. Nas z kolei dopada przygnębienie i poczucie, że nic konkretnego nie osiągamy. Niczym Czerwona Królowa z opowieści o Alicji – biegniemy by móc pozostać w miejscu. To wystarczy, by wytworzyć kolejną niszę: na księgarskich półkach roi się od książek, które można opatrzyć zbiorczym tytułem: zarządzanie czasem (osobiście uważam, że powinniśmy raczej mówić o zarządzaniu BRAKIEM czasu). Zdecydowana większość z nich zajmuje się porządkowaniem już powstałego, zalegającego chaosu. Dziś jednak przypominać to może zawracanie kijem rzeki, która z każdym dniem poszerza swe koryto, by wreszcie zalać nas potężną, spiętrzoną falą tsunami. Świat, jakkolwiek byśmy sobie tego życzyli – nie zwolni. Już nie. Walka, czy jak pisze Iwona Majewska-Opiełka – gra o czas, nie toczy się w rzeczywistości zewnętrznej, którą można by jakoś zarządzać. Gra ma miejsce w środku. To raczej nasza postawa względem spadających na nas zdarzeń może być faktycznie modyfikowana i sama również może przynieść efekt.

Opiełka, w przeciwieństwie do nad wyraz licznych autorów, nie koncentruje się na wychwalaniu organizerów, ustalaniu priorytetów, wykreślaniu z harmonogramu dnia rzeczy mniej ważnych, zdolności delegowania zadań na innych. Nie tędy droga. Nawet jeśli opanujemy te umiejętności i znajdziemy chwilę na oddech, szybko pojawią się następcy wykreślonych i przeorganizowanych zadań. Nie chodzi o to, by zmienić swój świat. Chodzi o podejście do rzeczywistości zastanej. Autorka „Gry o czas” wprowadza krytyczne rozróżnienie czasu na chronos (zwykły, codzienny, „nudny” czas odmierzany na tarczy zegara sekundami) oraz kairos (wyjątkowy stan, w którym pogrążamy się robiąc coś pasjonującego, kiedy godziny pędzą niczym minuty, gdy każda sekunda staje się swoistą inspiracją). Problem w tym – pisze Opiełka – że w naszym zwariowanym świecie epizody przeżywania kairos są coraz rzadsze, coraz częściej natomiast koncentrujemy się na przeżywaniu stabilnej, frustrującej nudy. Majewska-Opiełka stawia sobie za cel uświadomienie czytelnika i otwarcie go na doświadczanie kairos. W tym celu przybliża popularne wśród psychologów teorie przepływu/zaangażowania Csikszentmihalyego i omawiając proste, acz skuteczne techniki, wskazuje drogi do osiągnięcia tego stanu.

Dużym plusem tej publikacji są nieustanne odwołania do codziennego życia autorki i wskazania na jakość, jaką niesie ze sobą inny punkt widzenia na zwyczajne elementy dnia, jak choćby prasowanie, picie kawy, rozmowa z sąsiadem, zakupy. Brzmi to banalnie, ale to tylko pozór. Opiełka udowadnia, że świadoma koncentracja na każdej minucie życia może stać się źródłem dużej satysfakcji. Co zresztą w pełni zgodne jest z dalekowschodnią wizją ludzkiej umysłowości, z której psychologia pozytywna czerpie pełnymi garściami.

W publikacji Majewskiej-Opiełki najbardziej urzekające jest to, że autorka nie uzurpuje sobie prawa do „odkrywania Ameryki”. Tekst pełen jest… jakby to ładnie powiedzieć… pogodnej pokory. Nie jest to dzieło rewolucyjne, przybliża nam ono za to proste, ale zapomniane dziś zupełnie prawdy i to właśnie na tym polega jego przełomowość. Zamiast szukać daleko ścieżka wiodąca do lepszej organizacji i radości z przeżywania codziennego dnia jest bardzo blisko.

Bardzo cenne jest również to, że „Gra o czas” jest jednocześnie zachętą do treningu woli. Nie jest to cudowne remedium, które wykona za czytelnika całą robotę. Kluczowa w osiągnięciu celu jest rzetelna praca nad samym sobą, nad swoimi nawykami. Droga jest łatwo dostępna, ale wymagać będzie wiele sił i uporu. Tego rodzaju filozofia w książkach-poradnikach od razu zyskuje u mnie kilka dodatkowych punktów. Jakoś instynktownie nie ufam prostym receptom na sukces. Jeśli coś wymaga treningu, prowadzi przez pot, ciernie i łzy – od razu wydaje mi się po ludzku uczciwsze. I taka jest „Gra o czas”. Książka o zagubionej prostocie życia, której powtórne odnalezienie nie jest już takie proste. Ale jak najbardziej możliwe. Obowiązkowa lektura dla zabieganych i nie tylko!

Okładka

 

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI