Złość się i ...słuchaj

Na temat Ja i mój rozwój

Boimy się jej u innych, boimy się własnej. Odcinamy się od niej... i od siebie. Albo przeciwnie - wybuchamy z byle powodu. Co krok znajdujemy powody, by się złościć. Może sami je sobie stwarzamy? Złość. Ona nie zawsze jest zła. Jak jej wysłuchać, by w nią nie popaść?

Zaczyna się niewinnie. Państwo Longstreet, bohaterowie filmu Romana Polańskiego „Rzeź”, spotykają się z państwem Cowan, by porozmawiać o synach, którzy się pobili. Chcą polubownie załatwić nieporozumienie. Pokazać, że nie trzeba używać kija – wystarczy rozmawiać. Wśród wzajemnych uprzejmości spisywany jest raport z bójki chłopców. Pojawiają się różnice zdań: syn państwa Cowan trzymał kij, czy był zatem uzbrojony? Zamierzał skrzywdzić kolegę, czy wybił mu ząb niechcący? Ale strony nastawione są polubownie. Znajdują odpowiednie słowa. Państwo Longstreet zapraszają na kawę. Kulturalni ludzie, uprzejmi i cierpliwi.

Tylko dlaczego mamy wrażenie, że zaraz coś się wydarzy? Że puszczą tamy i bóg mordu da o sobie znać? Ukryta złość sączy się podskórnie, poza świadomością bohaterów.

Nawet Bóg ujawnia gniew na kartach Biblii. Starotestamentowy pali Sodomę i Gomorę. Chrystus wyrzuca handlarzy ze świątyni. Nie jesteśmy lepsi. Złość towarzyszy nam od początku, pomogła nam przeżyć. Wściekły praprzodek był w stanie dopaść zwierzynę lub bronić się przed wrogami. Złość mu w tym pomagała, bo pod jej wpływem ciało automatycznie przygotowuje się do walki – napinają się mięśnie, serce bije szybciej i wzrasta ciśnienie krwi. Dłonie nam się pocą, zwiększając swoją przyczepność, co daje pewniejszy chwyt w walce.

Robert Ardrey, antropolog, autor książki Agression and Violence in Man twierdzi, że pochodzimy w prostej linii od bezwzględnych morderców. Odziedziczona po nich skłonność do gniewu i złości także dziś pomaga nam w obronie terytorium – tego fizycznego, czyli ziemi, potomstwa, majątku, i psychologicznego: dobrego imienia, honoru, statusu. Pozwala nie tylko zachować status quo, ale – jak zauważa profesor Tomasz Maruszewski z SWPS w Sopocie, znawca emocji – służy też ekspansji i dominacji: zdobywaniu nowych terenów, większego wpływu, wyższego statusu. Gdyby nie złość, być może do tej pory tkwilibyśmy w jaskiniach. Ale rozzłoszczony mieszkaniec ciemnego, wilgotnego lokum, któregoś dnia powiedział sobie: dość! Tak dalej być nie może. I szukał lepszego miejsca do życia.

Temu właśnie służy złość. Pełni dwie funkcje – informacyjną i energetyzującą. Z jednej strony sygnalizuje, że dzieje się coś niepożądanego, z drugiej zaś dostarcza energii, byśmy mogli ten niepożądany stan zmienić. Psychoterapeuta Piotr Fijewski wierzy, że czysta złość jest wewnętrzną mocą, z której w razie potrzeby możemy skorzystać. Taki miecz z „Gwiezdnych wojen”.

Reagujemy złością na różne zagrożenia i przeszkody, które pojawiają się, gdy dążymy do celu. Tylko ten, kto do niczego nie dąży, nigdy się nie złości. Jak zakłada poznawcza teoria emocji, sformułowana przez Keitha Oatleya, emerytowanego profesora psychologii z Kanady, i Philipa Johnsona-Lairda z Cambridge University, emocje są odpowiedzialne za ustalanie priorytetów. Złość motywuje nas do wzmożenia wysiłków, by pokonać przeszkodę, czasem popycha do agresji. Oatley wraz z Jennifer Jenkins w książce Zrozumieć emocje przekonuje też, że choć pisane przez gniew scenariusze nie są doskonałe, w wielu sytuacjach są lepsze niż bierność, przypadkowe działanie czy zatopienie w myślach. Bez nich jesteśmy jak Dave Buznik (Adam Sandler) z filmu Petera Segala „Anger Management” („Ujarzmić gniew”). Każdy go lekceważy i robi z nim, co chce, a on uprzejmie... połyka żaby.

Wydaje się, że państwu Longstreet w ich salonie nic nie zagraża. Nic nie ogranicza też państwa Cowan. Skąd więc to napięcie i irytacja, coraz wyraźniej zajmująca miejsce początkowej uprzejmości?

Grzeszny gniew

Gniew z natury nie jest zły, jest po prostu narzędziem do osiągania celów, naszą bronią. Dlaczego zatem Kościół umieszcza go wśród siedmiu grzechów głównych? Bo jak każda broń, niesie ze sobą zagrożenia. Trzeba się nią posługiwać roztropnie. A nie zawsze wystarcza nam rozwagi. W złości padają słowa, których żałujemy, dochodzi do rękoczynów. Penelope Longstreet, wrażliwa na krzywdę społeczną miłośniczka malarstwa (szczególnie ekspresyjnego Kokoschki) zaczyna okładać na oślep swego męża. A Kate Cowan wali w stół kwiatami, wrzeszcząc: Oto co myślę o waszych głupich tulipanach!

Sama złość – jako emocja – nikomu nie szkodzi. Niesłusznie utożsamiana jest z wrogością i agresją. Ale w praktyce często jedno przechodzi w drugie. Im gorzej radzimy sobie ze złością, tym częściej kończy się agresją. I wtedy grzeszymy.

Z badań CBOS wynika, że w minionym roku co drugi badany Polak był wielokrotnie rozdrażniony i zdenerwowany, bo coś mu się nie udało. Częściej rozdrażnienie odczuwały kobiety (56 proc.) niż mężczyźni (43 proc.). Co czwarty badany przyznał, że często, nawet bardzo często, doświadczał takiej wściekłości, że miał ochotę wszystko rozwalić.

Jak mawiał Benjamin Franklin: Nigdy nie złościmy się bez powodu, ale rzadko jest to właściwy powód. Powody do złości często wymyślamy sami. – Złości nas nie to, co się aktualnie dzieje, ale wyobrażenia i czarne scenariusze – przyznaje psychoterapeutka Ewa Woydyłło. – Wystarczy, że sobie pomyślimy, że możemy stracić pracę, albo przypomnimy stłuczkę sprzed roku i już się w nas wszystko gotuje. Przykładem jest opowieść o małżeństwie, które po latach utarczek wreszcie się pogodziło. Siedzą szczęśliwi. I nagle ona zaczyna go tłuc. – Za co? – pyta on, zszokowany. – Bo gdy sobie przypomnę, jak 20 lat temu czekałam na porodówce, a ciebie nie było, to nie mogę zdzierżyć! Ten gorzki żart nie jest psychologiczną fikcją. Badania dowodzą, że naszemu mózgowi jest wszystko jedno, czy to dzieje się naprawdę, czy tylko o tym myślimy.

Co zwykle sobie mówisz, by doprowadzić się do wściekłości? – spytał psychoterapeuta Albert Ellis, twórca racjonalno-emotywnej terapii behawioralnej, swojego pacjenta, Johna, który cierpiał na napady złości. Okazało się, że ten wpadał we wściekłość za każdym razem, gdy pomyślał, jak niesprawiedliwi są jego bliscy. Ellis demaskuje irracjonalne oczekiwania, które kryją się za naszą złością: że nigdy nie powinno padać, ludzie powinni być zawsze mili, a partner pogodny. A jeśli jest inaczej, mamy powód, by się złościć.

Transfer agresji

Raz wzbudzoną złość trudno zatrzymać, ona zaczyna żyć własnym życiem. Zmienia naszą percepcję i myślenie. Jest, jak pisze Martin Seligman, psycholog pozytywny, „soczewką, przez którą dostrzegamy jedynie zagrożenie naszych interesów”.

Gdy złość się pojawi, może skierować się na każdego, rzadko na tego, kto tę złość wywołał. Zjawisko to wyjaśnia mechanizm transferu emocjonalnego, opisany przez Dolfa Zillmanna z Uniwersytetu w Alabamie. Wywołane jakimś czynnikiem pobudzenie kory nadnerczy utrzymuje się w nas przez około 10 minut. W tym czasie, w wyniku działania adrenaliny i noradrenaliny, nasze myśli i ogląd sytuacji zmieniają się. Pobudzenia – których źródła były różne – sumują się, a my ostatecznie przypisujemy je jednemu, bieżącemu. Zwykle takiemu, które z pierwotnym pobudzeniem nie miało nic wspólnego.

Zillmann eksperymentalnie pokazał, jak ten mechanizm działa. Najpierw prowokował badanych uszczypliwymi uwagami, potem oglądali przyjemny bądź nieprzyjemny film. Następnie mogli odpłacić prowokatorowi, wystawiając mu ocenę. Ci, którzy wcześniej oglądali nieprzyjemny film, wystawili bardziej krytyczne oceny.

Na tej zasadzie, w sposób niezawiniony, ofiarami złości padają często najbliższe nam osoby, te, które są przy nas, z którymi czujemy się przecież bezpiecznie. To w nie
trafiają nałożone na siebie fale złości, które wywołał ktoś inny. Przypomina to komiksową scenę, w której sfrustrowany przez szefa mąż wraca podminowany do domu i odreagowuje złość na żonie; ta, zdenerwowana, trzepnie ścierką dziec­ko, a ono kieruje swą złość na psa.

Otrzymaną złość przekazujemy dalej. Widać to na ulicach i w statystykach. Z badań Pentora wykonanych na zlecenie „Newsweeka” wynika, że w ciągu jednego tylko miesiąca co trzeci badany wdał się w kłótnię z nieznajomym, co czwarty zrobił awanturę sprzedawcy w sklepie, co piąty wybuchnął gniewem na ulicy.
Skąd złość, którą przemieszczają między sobą bohaterowie „Rzezi”?

Studzenie gniewu

Grzeszymy gniewem. Nie umiemy bowiem używać broni, którą dysponujemy od kolebki – z badań Joe Camposa, profesora psychologii z UC Berkeley wynika, że już czteromiesięczne niemowlęta reagują gniewem na odsunięcie od sutka.

Wielu rodziców ma poczucie, że skoro dziecko się złości, to znaczy, że jako rodzice coś źle robią. A gdy pozwolą dziecku wyrażać złość, to tym samym przyznają się do winy. Przecież gdyby byli dobrymi rodzicami, dziecko by się nie złościło. Wytłumiają więc złość dziecka, nie są skłonni jej „odzwierciedlać”.
– Proces odzwierciedlenia polega na tym, że rodzic pomaga dziecku dostrzec jego złość i dobrze ją nazywać, żeby dziecko wiedziało, co się z nim dzieje – wyjaśnia psychoterapeutka Maria Król-Fijewska.

Ewa Woydyłło widzi ten proces w wychowaniu swojego wnuka: – Kiedy jest sfrustrowany, bo nie może iść do babci, złości się i tupie, jego mama kuca, pat...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI