W zielone gramy

Na temat

Nadzieja jest tym, co nas trzyma, ugruntowuje i zarazem tym, co pozwala nam unosić się wysoko, widzieć szerzej. Paradoksalnie, daje nam korzenie i skrzydła zarazem.
Kinga Tucholska, Anna Tylikowska

Dorota Krzemionka: Kiedy Abraham usłyszał, że ma wyprowadzić swój naród i szukać ziemi, którą ukaże mu Bóg, nie wiedział, dokąd idzie ani ile ta wędrówka potrwa. A jednak ruszył w drogę. Był już wiekowy i jego żona Sara też, ale zaufał, że zostaną rodzicami. Jak pisze św. Paweł: „wbrew nadziei uwierzył nadziei”. Wbrew jakiej nadziei? Jakiej nadziei uwierzył?

Kinga Tucholska: Wbrew nadziei racjonalnej, opartej na faktach, bo tak często nadzieja jest definiowana – jako stawianie realistycznych celów i dążenie do tego, co możliwe. Wbrew takiej nadziei Abraham zawierzył nadziei opartej na wierze. Jeśli do nadziei dodamy wiarę i wyjdziemy poza racjonalność, to nadziei czasem przybywa.

POLECAMY

Anna Tylikowska: Wiara, nadzieja, miłość – to pojęcia trudne do uchwycenia, a zarazem przenikające się. Nadzieja wywodzi się z wiary, albo – jak twierdzi Erik Erikson, psychoanalityk i psycholog rozwoju człowieka – wiara wynika z nadziei. U ich podstaw jest miłość, dzięki niej możemy zawierzyć czemuś poza sobą, przekraczać, dokonywać transcendencji. Nadzieja jest przekraczaniem czasu, bo skierowana jest ku przyszłości. A wiara jest przekraczaniem siebie w tym sensie, że już nie tylko liczy się nasze „ja”, osobiste możliwości, ale wierzymy, że istnieje coś lub ktoś, na kim się możemy oprzeć – inni ludzie albo absolut: Bóg, los.

Wygląda na to, że pojmowanie nadziei przypomina poznawanie słonia przez trzech ślepców z buddyjskiej przypowieści. Jeden dotknął ogona, drugi trąby, trzeci natrafił na uszy, a potem spierali się, jak wygląda to zwierzę. Podobnie jest z nadzieją...

K.T.: Każdy może mieć coś innego na myśli, mówiąc: mam nadzieję. Na przykład mam nadzieję, że to, co mówię, kogoś zainteresuje. W ten sposób nadzieja bywa spłaszczana do oczekiwania na pomyślność, wyrażania życzenia na coś. Zajmując się teorią i badaniami nad nadzieją, próbuję ująć różne jej aspekty, a gdy już wydaje mi się, że coś uchwyciłam, to okazuje się, że jej istota znów mi się wymyka.

A.T.: Jakimś sposobem uchwycenia nadziei jest sprowadzenie jej do czynników prostych, tak jak Robert Sternberg uczynił z miłością. Podobnie Charles R. Synder, przedwcześnie zmarły badacz nadziei, sprowadził ją do kilku czynników, takich jak stawianie sobie realistycznych celów i przekonanie o posiadanych możliwościach. Lecz wymyka nam się aspekt transcendentalny nadziei, o którym pisze w swoich książkach prof. Denis O’Hara z Australian College of Applied Psychology. 

K.T.: O’Hara wyszedł od podziału na nadzieję ogólną i szczegółową. Ogólna, inaczej podstawowa, przypomina postawę zaufania do świata i do siebie, o niej mówi teoria Erika Eriksona. Szczegółowa zaś – jak w koncepcji C. R. Snydera – rodzi się z przekonania, że mimo przeszkód jesteśmy w stanie osiągnąć dany cel. Ale ponad nimi jest jeszcze ta najgłębsza nadzieja, transformująca, powiązana z doświadczeniem graniczności i skończoności naszego życia. Bardziej wiąże się ona ze sposobem bycia niż działania, bycia w nadziei. 

Nawet jeśli przeszłość była zła, nie jesteśmy skazani na życie w beznadziei.

 

Mówi się o kobiecie, że jest przy nadziei…

A.T.: Tak, bo przez lata rodzenie dzieci wymagało nadziei, duże było bowiem ryzyko, że dziecko nie przeżyje albo matka umrze podczas porodu. Zarazem urodzenie dziecka, przekazanie życia, było jakąś formą przekraczania siebie, transcendencji.

K.T.: O’Hara wiąże transformacyjną nadzieję ze szczególnym stanem umysłu, który można osiągnąć, będąc w stanie uważności i świadomości. Niekoniecznie przekłada się on na działanie, gdy dążymy do lepszej przyszłości. Dzięki temu unikamy pewnych pułapek związanych z nadzieją.

Na przykład jakich?

A.T.: Ciemną stroną nadziei jest myślenie życzeniowe, które Richard Lazarus, badacz stresu, opisał jako jedyną negatywną strategię radzenia sobie z różnymi wyzwaniami. Siedzimy sobie i czekamy, aż stanie się coś, czego pożądamy – niektórym z tym właśnie kojarzy się nadzieja. W nadziei transformacyjnej przeciwnie – aktywnie angażujemy się w to, co się właśnie dzieje.

Jak budować w sobie taką nadzieję?

A.T.: Rozwijając świadomość i uważność. Jak mówiła moja nauczycielka medytacji, Sarah Coleman, uważność polega na tym, że jesteśmy w tym, co robimy teraz – jeśli kroimy warzywa, widzimy je dokładnie, czujemy ruchy nożem. A świadomość oznacza, że wiemy, co się dzieje dokoła nas; słyszymy, że nagle na górze zrobiło się cicho, co może znaczyć, że nasze dzieci psocą. Rzecz w tym, by uchwycić równocześnie oba te aspekty. Podobnie z nadzieją – chodzi o to, by mieć w sobie zarówno ogólne nastawienie, że będzie dobrze, bo świat jest przyjazny – czyli podstawową ufność, o jakiej pisał Erikson; a zarazem przekonanie, że mamy zasoby i sposoby, by radzić sobie z różnymi zadaniami i wyzwaniami. Trudno uchwycić nadzieję transformacyjną, bo prawdopodobnie jest ona systemem przekonań na metapoziomie, najbardziej ogólnych i nie zawsze uświadamianych. Richard Rorty, amerykański filozof, nazywa ją metanarracją, czyli zdolnością tworzenia historii, w których różne trudności znajdują dobre rozwiązanie. Na przykład tracimy pracę, ale jeśli mamy nadzieję, to tworzymy taką opowieść o tym wydarzeniu, która pozwala czerpać z niego siłę na przyszłość.

Trudno tworzyć taką opowieść, jeśli nie ma w nas podstawowej ufności, a ta zdaniem Eriksona kształtuje się w pierwszym roku życia dziecka. Jak można rozwijać ją u dziecka? 

K.T.: Po pierwsze, poszerzamy mu horyzont czasowy. Dziecko żyje tu i teraz, jako rodzice pokazujemy mu, że coś może nastąpić, uświadamiamy mu możliwości. Gdy dziecko coś zrobi, zauważamy to, mówiąc: „Udało ci się, zrobiłeś, a jeszcze niedawno nie potrafiłeś, teraz już potrafis...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI