Trzeba się ruszyć i zrobić cud

inne Praktycznie

Chciałam pokazać ludziom ze slumsów, że coś od nich zależy, że zawsze coś można zmienić, tylko trzeba wstać, przestać czekać, aż zdarzy się jakiś cud. Dzięki wspólnej pracy kobiety doświadczyły swojej mocy, zobaczyły, jak wiele potrafią. Tego im nikt nie odbierze.

MAGDA BRZEZIŃSKA: Co taka piękna, młoda, obiecująca artystka robi w Mathare – nairobijskim slumsie, drugim pod względem wielkości w Kenii?
ALICJA WYSOCKA: Szyję z tamtejszymi kobietami ubrania, plecaki, torby, robimy pokrowce na laptopy, portfele, kosmetyczki, piórniki. Projektuję z tamtejszymi szewcami buty, ze sprzedaży których opłacane
są stypendia Fundacji Razem Pamoja dla dzieci i młodzieży, mogą pójść do szkoły. Spółdzielnia Ushirika, którą założyliśmy, jest projektem społeczno-artystycznym, bo pozwala tworzyć, ale i pozwala kobietom w niej pracującym uniezależnić się finansowo. Daje radość kreowania czegoś potrzebnego innym ludziom i siłę z bycia razem i szukania nadziei w bardzo trudnych warunkach.

Jak to się stało, że znalazła się Pani w biednej części Afryki? Dlaczego akurat tam, a nie w jakimś przyjemniejszym miejscu na ziemi?
Dostałam zaproszenie od krakowskiej Fundacji Razem Pamoja, która od lat zajmuje się współpracą i wymianą między Globalnym Południem a Globalną Północą. Wyjeżdżając, nie wiedziałam, co konkretnie będę tam robić, ale jechałam z założeniem, że będzie to projekt okołomodowy i taka mała cegiełka w zdobywaniu pieniędzy na stypendia dla dzieci ze slumsów.
A dlaczego ciągnęło mnie do Afryki? Pewnie dlatego, że to jest totalnie inna rzeczywistość, a ja zawsze byłam ciekawa innych światów, innego sposobu myślenia. Zawsze szukam okazji do wychodzenia poza przyzwyczajenia, utarte schematy myślowe, bo gdy w nich tkwimy, to usypia nasza czujność i wrażliwość.

Jak Pani rodzina na to zareagowała?
Moi rodzice są przyzwyczajeni do przeróżnych moich projektów, planów, wyjazdów. Nic ich już nie zdziwi, aczkolwiek pewnie by woleli, żebym nie jeździła do Afryki. Wiedzą jednak, że to kocham, że to jest moje życie, więc nie próbują mnie zatrzymać czy zniechęcić.
Zawsze lubiłam odkrywać nowe miejsca, ludzi.

I co Pani odkryła w Mathare, w ludziach ze slumsów?
Mnóstwo rzeczy! Na początku uderzyło mnie to, że ci ludzie są uśmiechnięci i życzliwi, choć mają przecież tak niewiele – z naszego, europejskiego punktu widzenia. Trudno nam to pojąć, że można być w slumsach szczęśliwym pomimo biedy, ogromnej niepewności jutra. Właściwie każdy dzień to startowanie od zera i wielka niewiadoma, czy uda się dotrwać do następnego poranka.
Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy dwa lata temu, to bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie kobiety, zawsze piękne, uczesane, zadbane, mimo tych wszystkich niedogodności w slumsie i brudu. To niesamowity kontrast, gdy wędrują po tym błocie i śmieciach ładnie ubrane – i to oczywiście nie są drogie rzeczy, ale starannie dobrane. Widać, że są silnymi wewnętrznie kobietami, ale same nawet o tej swojej sile nie wiedzą, nie uświadamiają jej sobie. Są skrępowane i zawstydzone, gdy mówię im, że są piękne.

Teraz jest Pani jedną z nich. Ma Pani jakieś afrykańskie imię?
Tak, nadały mi je kobiety w spółdzielni. Większość z nich pochodzi z plemienia Luo, które żyje w rejonie slumsów. Nadały mi imię Akini, co w języku luo znaczy „urodzona przed wschodem słońca”. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że bardzo trafnie je dla mnie wybrały, bo ja rzeczywiście urodziłam się przed wschodem słońca, o czym kobiety ze spółdzielni nie wiedziały.

Proszę opowiedzieć o tych kobietach, które są z Panią w spółdzielni. Ile z nich jest od początku do dziś?
W tej chwili jest dziesięć kobiet i większość jest od początku, od pierwszego dnia. Są w wieku od 20 do 42 lat. Uwielbiam je, mamy świetny koleżeński kontakt. Nawet jak jestem w Polsce, to się kontaktujemy, bo mamy taki spółdzielczy telefon i zawsze mogą do mnie n...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI