To co nieostre 

Ja i mój rozwój I

W Auschwitz, paradoksalnie, rampa jest do dzisiaj. Do dzisiaj przyjeżdżają tam autobusy, wyładowują ludzi - tyle tylko, że dziś ci ludzie stamtąd wyjeżdżają. Ale tam nadal jest „fabryka”, fabryka poznawcza - mówi MIKOŁAJ GRYNBERG.

PIOTR BRYSACZ: – Tytuł Pańskiego najnowszego albumu to Auschwitz – co ja tu robię? Co Pan robił w Auschwitz?
MIKOŁAJ GRYNBERG: – Do Auschwitz przez lata jeździłem i płakałem. Mój dziadek tam zginął, tuż przed wyzwoleniem obozu. Moja babcia przeżyła obóz... Wychowywałem się w jej obecności i od dzieciństwa słuchałem tych wszystkich historii... Ze strachu, że zwariuję, dałem sobie jako fotograf konkretne zadanie do wykonania. Przez rok przyjeżdżałem do Auschwitz raz w miesiącu na parę dni, mieszkałem tam w środku, chodziłem i zadawałem ludziom pytanie, na które sam nie umiałem znaleźć odpowiedzi: „Co ja tutaj robię?”. I robiłem im zdjęcia, kompletnie nieostre portrety...

Te rozmyte kadry podkreślają jeszcze bardziej nierealność tego miejsca, nierealność tego, co tu się zdarzyło, a co wymyka się wszelkim kategoriom...
– Nie myślałem o tym w ten sposób. W trakcie pracy zobaczyłem po prostu, że te nieostre portrety są dla mnie bardziej wieloznaczne. Rozmywałem je zresztą z wielu powodów. Sesja portretowa z „ostrymi” kadrami wiąże się z pewną dyscypliną, wymaga czasu, pozowania, pozwolenia na wykorzystanie wizerunku. Ja nie śmiałem po prostu tych ludzi w takim miejscu o to prosić.

Jakie były reakcje osób, z którymi Pan rozmawiał?
– Większość nie chciała ze mną rozmawiać, bo ludzie, którzy odwiedzają to miejsce, są raczej w złej formie. Rozmowy z tymi, którzy się zgodzili, były – przynajmniej dla mnie – intrygujące. Te rozmowy nie miały nic wspólnego z dziennikarskim indagowaniem. To była sy[-]metryczna sytuacja: opowiadałem im swoją historię rodzinną i albo udawało mi się kogoś wciągnąć w rozmowę, albo nie. Nie wiem, czy to było dla nich miłe. Miłe pewnie było to, że znalazł się ktoś, kto chciał z nimi rozmawiać.

Fotografie osób w albumie opatrzone są cytatami z rozmów, ale tych wypowiedzi nie da się przyporządkować do konkretnej osoby... Czemu służy ten zabieg?
– Bardzo długo szukałem grafika, który zrozumie, o co mi chodzi. Z Kubą Skoczkiem, który jest autorem tego projektu, szybko się dogadaliśmy. Zadanie, jakie mu dałem, brzmiało tak: to nie ma sprzyjać komfortowi czytania. Chciałem, żeby ta książka była trudna w odbiorze i żeby nie było wiadomo, jak będzie wyglądać następna strona.
To nie była moja zemsta na czytelnikach. Po prostu nie chciałem dać spokoju osobie, która będzie czytała tę książkę. Chciałem pozbawić ją komfortu – tego, że będzie mogła usiąść spokojnie w fotelu i czytać. Umówiliśmy się z Kubą, że w tym albumie nie będzie żadnych rytmów, że ma być niewygodnie. Dlatego zdjęcia czasami zaczynają się na jednej stronie, a kończą dopiero na drugiej, trudno też wrócić do miejsca, w którym się już było, bo strony nie są numerowane. To świadomy zabieg, bowiem w kontekście Auschwitz numery nabierają zupełnie nowych znaczeń...

Jeden z ostatnich cytatów w albumie brzmi mniej więcej tak: nie umiem nazwać tego, co tu się wydarzyło, nie mogę tego nazwać. To dość blisko tego, co kiedyś powiedział już Adorno: jak można pisać poezję po Auschwitz...
– W ogóle jak można cokolwiek robić po Auschwitz, skoro po Auschwitz nic nie jest takie samo. A jednak wszyscy wiemy, że – niestety – można. Ilu masowych rzezi, ludobójstwa, dopuszcz...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI