Strącone z tronu

Rodzina i związki Praktycznie

Pojawienie się w życiu jedynaka brata lub siostry jest jak...tsunami. Potem jest jeszcze gorzej, gdy rodzice rozsądzają spory między rodzeństwem i zawsze biorą czyjąś stronę. Jak kochać mądrze, nie kochając „po równo”?

Mamo, on mnie popchnął... Ale ona rozwaliła mi moją wieżę!... Bo on się ze mną nie chce bawić... No bo ona się przezywa! Takie skargi rozbrzmiewają codziennie w domach, w których rodzice wychowują co najmniej dwoje dzieci. Gdybyśmy chcieli sprawiedliwie rozstrzygnąć konflikt i znaleźć jego źródła, to po wzajemnej liście żalów i oskarżeń typu „bo on zrobił” i „bo ona powiedziała”, zapewne doszlibyśmy w końcu do zasadniczego: „a bo on się urodził”…

Dla dziecka, które było pierwsze, uwielbiane, rozpieszczane i skupiało na sobie całą uwagę rodziców, pojawienie się rodzeństwa jest niezwykle trudnym doświadczeniem. Rodzinna „księżniczka” lub „królewicz” nagle schodzi na drugi plan. Znane i bezpieczne rytuały dnia zmieniają się, wszystko się wywraca do góry nogami. Nie można już śmiać się głośno, bo obudzi się brata, na czytanie trzeba poczekać, bo mama musi najpierw przewinąć czy nakarmić siostrę, a gdy przychodzą goście, zachwycają się tylko nowym dzieckiem.

W kleszczach zazdrości

Dziecko pierworodne doświadcza detronizacji. Jej moc możemy odczuć, wyobrażając sobie, że pewnego dnia ukochany mąż przyprowadza drugą żonę. Pierwszej mówi, że to dla jej dobra (będzie mieć towarzystwo) i że tak samo kocha je obie. Jednocześnie każe pierwszej żonie podzielić się z drugą ubraniami i prosi o opiekę nad nowo przybyłą, bo jest młodsza i trzeba jej ustąpić, zadbać, by się dobrze czuła w od dziś wspólnym domu...

Rodzice chcieliby, aby ich dzieci się kochały. Robią, co mogą: kupują takie same rzeczy, odliczają buziaki po równo i często powtarzają: „no przecież to twoja siostra, zobacz, jaka jest fajna”, „musisz kochać swojego brata, nie ma co być o niego zazdrosnym”, „jesteście dla mnie tak samo ważni”. Czemu więc to nie działa?
Ponieważ w ten sposób pacyfikujemy niechciane zachowania, całkowicie zapominając o ich źródle – wszechogarniającej wściekłości, poczuciu niesprawiedliwości i zazdrości.

Zazdrość jest uczuciem o wielkiej sile. Często prowadzi do dziecięcej „zbrodni w afekcie”, czyli do rzucenia klockiem czy ciosu wymierzonego rodzeństwu.
Warto pamiętać, że każda emocja jest potrzebna, bo jest naturalną informacją o naszych relacjach z innymi. Jeśli coś jest dla mnie dobre, to czuję wtedy radość. Jeśli coś jest ewidentną krzywdą – czuję złość. W zazdrości jako takiej nie ma nic złego, dziecko w ten sposób informuje nas, że czegoś mu brakuje, że czuje się mniej kochane niż rodzeństwo. Złe będzie natomiast to, że dziecko, któremu nie pozwolono czuć zazdrości, odreaguje ją, uderzając siostrę klockiem.

Bardzo ważna jest umiejętność oddzielania emocji od zachowań. Dzieci nie muszą lubić wszystkich poznawanych osób, ale powinny zachowywać się wobec nich z szacunkiem. Dziecko ma prawo być zezłoszczone, zazdrosne, ale nie ma prawa bić. Jeśli pozwolimy mu wyartykułować tę zazdrość i złość, i pokażemy, jak je w sposób akceptowalny uzewnętrzniać, to nie będzie miało potrzeby odreagować tych emocji. Można powiedzieć na przykład: „Mówisz, że Ania dostaje ładniejsze zabawki. Wygląda na to, że czasami jesteś o nią zazdrosna. To musi być okropne zastanawiać się, czy czasem nie lubię jej bardziej. Dziś chyba wcale nie masz ochoty mieć siostry...”.

Po równo, czyli jak?

Dopóki dziecko nie wypuści z siebie tych ciężkich, nieprzyjemnych emocji, to nie ma w nim miejsca na przyjemne i ciepłe. Dopóki nie powie: „Nie chcę mieć tego brata, nie cierpię go, wysłałbym go w kosmos!”, to nie pojawi się zdanie: „No dobra, niech Maciek wróci z tego kosmosu, bo w sumie fajnie, że jest”.

Choć jako rodzice mamy nauczyć dzieci radzenia sobie z trudnymi uczuciami, to często chcielibyśmy, aby niektórych uczuć, np. zazdrości, w ogóle nie czuły. Jednak to, że jej nie nazwiemy, nie spowoduje, że ona zniknie. Im bardziej będziemy zakazywać przeżywania zazdrości, im bardziej będziemy na nią ślepi, tym intensywniej będzie żyła „w drugim obiegu”, niszcząc relacje między rodzeństwem. A wtedy na nic zdadzą się nasze próby traktowania dzieci „po równo”.

Z tym „po równo” jest zresztą kłopot. Rodzice dwoją się i troją, by pokazać dzieciom, że kochają je tak samo. Im większy wkładają w to wysiłek, tym bardziej sfrustrowani są i rodzice, i dzieci. Próby kochania „po równo” zamiast rozwiązać problem, tylko go nasilają, bo dziecięcym sprawdzianom i testom, czy aby na pewno są kochane tak samo jak brat/siostra, nie ma końca. A ponieważ nie sposób zawsze dać z siebie tyle samo, dzieci szybko zyskują dowody na to, że nie są kochane „po równo”. Zazdrość i poczucie niesprawiedliwości rośnie. Kto nie słyszał podobnych zdań: „jego pocałowałaś trzy razy, a mnie dwa”, „on ma lepsze zabawki, jemu zawsze coś lepszego kupisz!”, „jego ciastko jest większe”.

I choćbyśmy ważyli ciastka na aptecznej wadze, to dzieci i tak będą miały poczucie niesprawiedliwości. Bo przecież nie o ciastko tu chodzi, a dzieci wcale nie chcą być kochane...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI