Rzucaj mi się w oczy

Laboratorium

Nie musimy kogoś znać, by go lubić. Ba, możemy nawet nie wiedzieć o jego istnieniu. Wystarczy, że mieliśmy z nim wcześniej kontakt; a im częstszy, tym lepiej. Przynajmniej do pewnego momentu.

Miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, przynajmniej tak wynika z badań wybitnego psychologa społecznego Roberta Zajonca. Rzeczywiście, pierwsze spotkanie Harry’ego Burnsa i Sally Albright nie zapowiadało, że znajomość będzie miała ciąg dalszy. Poznali się przypadkiem w drodze z Chicago do Nowego Jorku i raczej nie przypadli sobie do gustu. Nic nie wskazywało, żeby mieli się w sobie zakochać. A jednak wystarczyło kilka spotkań, wpadanie na siebie w różnych okolicznościach, by tytułowi bohaterowie komedii „Kiedy Harry poznał Sally” poczuli, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Tak zrodziła się między nimi miłość.

POLECAMY

Leonardo da Vinci twierdził, że „wielka miłość rodzi się z wielkiej wiedzy o ukochanym przedmiocie”. Trzeba dogłębnie coś lub kogoś poznać, by naprawdę pokochać. A im więcej o kimś lub czymś wiemy, im dłużej poznajemy, tym bardziej kogoś lub coś wolimy od wszystkich innych osób czy rzeczy.

Filmowy Harry poznawał Sally przez kilkanaście lat... Ale czy rzeczywiście ją poznał? Dostrzegł wszystkie jej talenty i wady? Czy też tylko, jak mówi oryginalny tytuł filmu – „When Harry met Sally” – spotkał ją, i spotykał regularnie przez lata. Czy to wystarczy, by woleć spotykany przedmiot/osobę od innych? Czy za wielką miłością Harry’ego i Sally oraz wielu innych par stoją po prostu lata wpadania na siebie?

Mędrca oko czy czucie i wiara

Tego, że to możliwe, dowiódł Robert B. Zajonc, który jako pierwszy opisał efekt samej ekspozycji i – jak uważają niektórzy – dokonał tym samym kopernikańskiego przewrotu w myśleniu o emocjach.

„Ludzie nie zawierają małżeństw ani nie rozwodzą się, nie dokonują morderstw ani zabójstw, nie poświęcają życia ani wolności po detalicznym procesie poznawczym, po rozważeniu wszystkich za i przeciw danemu działaniu. Jeśli rozważymy, jaka proporcja wariancji w przebiegu naszego życia jest kontrolowana przez procesy poznawcze, a jaka przez emocje, oraz o ile jedne i drugie wpływają na ważne cele naszego życia, trudno się nie zgodzić, iż zjawiska emocjonalne zasługują na uwagę większą, niż było to dotąd udziałem psychologów poznawczych, oraz na dokładniejszą poznawczą analizę przez psychologów społecznych” – napisał Zajonc w swoim artykule pod znamiennym tytułem „Feeling and thinking: Preferences need no inferences” (Uczucia a myślenie: nie trzeba się domyślać, by wiedzieć, co się woli), opublikowanym w „American Psychologist” w 1980 roku.

W tekście tym wyjaśnia, jak doszedł do wniosku, że uczucia są przed poznaniem. Że na nasze postrzeganie innych ludzi czy obiektów ma wpływ nie to, co o nich sądzimy, na ile ich/je poznaliśmy, ale sam fakt, że mamy z nimi kontakt – im częstszy, tym większa szansa na polubienie. To zjawisko Zajonc nazwał efektem samej ekspozycji (ang. mere repeated exposure effect). Swój artykuł otwiera cytatem z... poematu E. E. Cummingsa – „ponieważ uczucie jest pierwsze”, nawiązując tym samym do romantycznego sporu o to, co jest pierwsze: „mędrca szkiełko i oko” czy „czucie i wiara”. Prof. Zajonc stoi po stronie „czucia”. Udowodnił, że nasza postawa może być rezultatem wyłącznie emocji. A te pojawiają się w wyniku samego kontaktu z bodźcem i wyprzedzają świadome poznanie. 

Nie on pierwszy stawiał taką tezę. Na prymat uczuć wskazywali już myśliciele przełomu XIX i XX wieku: William James, Wilhelm Wundt, Zygmunt Freud czy Edward Titchener, ale dopiero Zajoncowi udało się empirycznie dowieść słuszności tych intuicji. Jak przypuszczał Wundt: „emocje zawsze towarzyszą myślom, ale myśli nie zawsze towarzyszą emocjom”. Możemy coś lubić albo czegoś się obawiać, zupełnie nie wiedząc, czym to jest. Kupujemy samochody,...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI