Opowieści, które nas tworzą

Ja i mój rozwój Laboratorium

O sobie i swoim życiu myślimy opowieściami. Jesteśmy częścią tej opowieści i jej bohaterem. Każdego dnia dopisujemy do niej kolejny fragment. Czasem jest to powieść przygodowa albo romans, czasem dramat, wręcz horror.

Nic nie jest pewne. Nie ma praw[-]dy absolutnej. Na żadnej teorii nie można się oprzeć. Taki jest klimat postmodernizmu. Ten klimat i związane z nim zwątpienie w istnienie jednej i spójnej teorii nie ominęły dziedziny tak czułej na wpływy kultury, jaką jest psychoterapia. Ów programowy sceptycyzm może niepokoić etyków, teologów czy pedagogów. Jednak dla wielu psychoterapeutów, a zwłaszcza terapeutów rodzinnych, właśnie owa niepewność i wielowersyjność świata jest punktem wyjścia dla coraz bardziej popularnego podejścia. Jak można je nazwać? Pojawia się kłopot – oto bowiem napotykamy tu na iście postmodernistyczne zamieszanie. Mówi się o „podejściu konstrukcjonistycznym”, o „terapii narracyjnej”, „terapii opartej na współpracy”, o „modelu opartym na współpracy językowej”. Niekiedy wprost nazywa się je „terapią postmodernistyczną”... To tylko niektóre z nazw stosowanych przez terapeutów i używanych w podręcznikach dla opisania psychoterapii, którą charakteryzuje sceptycyzm do teorii, zwątpienie w eksperckie możliwości terapeuty, zgoda na wielość – często wykluczających się – wersji rzeczywistości. Punktem wyjścia tego podejścia jest idea, że nasza rzeczywistość zależy od języka, jakim ją opisujemy, a nie odwrotnie! Dziwne? A jednak...


Czy podejście konstrukcjonistyczne wynika tylko z przykrej konstatacji, że dotychczasowe szkoły terapeutyczne – zarówno te uświęcone kilkudziesięcioletnią tradycją, jak i te najnowsze, jeszcze nieświadome swych ograniczeń – nie zawsze i nie każdemu pomagają? A może sceptycyzm postmodernistycznych terapeutów jest oparty na skądinąd udowodnionej w badaniach okoliczności, że o powodzeniu terapii nie tyle decyduje ten czy inny model terapii, ile tzw. czynniki nieswoiste, na przykład relacja z terapeutą, więź z grupą czy wręcz wydarzenia życiowe niezwiązane bezpośrednio z terapią?
Owszem, powyższe przesłanki wzmacniają tezę, że w ogóle, więc także w psychoterapii nie ma nic trwałego i raz na zawsze prawdziwego. Lecz konstrukcjoniści za punkt wyjścia przyjmują założenie pozytywne, przez inne szkoły terapeutyczne na ogół lekceważone: to język tworzy rzeczywistość, a nie jest – jak mogłoby się zdroworozsądkowo wydawać – jedynie jej odzwierciedleniem. Ów język właśnie decyduje nie tylko o tym, co myślimy, ale także co dostrzegamy. Nie dostrzeżemy bowiem tego, czego nie potrafimy nazwać.

Za co się nie wezmę, to mi się uda


Język, a ściślej to, jakie będziemy poprzez język nadawać znaczenia naszym obserwacjom i zachowaniom, okazuje się decydujący: wpływa na to, jak nam się żyje, jak definiujemy problemy, jak sobie z nimi radzimy. Znane rozróżnienie między osobą, która dostrzega szklankę do połowy pustą, podczas gdy ktoś inny widzi szklankę do połowy pełną, to najbardziej banalny przykład właśnie konstrukcjonizmu społecznego: tak się moje sprawy potoczą, jak je nazwę. Żeby to chodziło tylko o szklankę wody... Ale przecież tak samo się dzieje – zauważą terapeuci narracyjni – z całym naszym życiem. Bo jakże inaczej toczy się życie kogoś, kogo motto życiowe brzmi „Do czego się nie wezmę – nie uda mi się” i kogoś, kto o sobie myśli, że jest dzieckiem szczęścia i że „będzie w porzo”. Mówiąc w uproszczeniu: mamy tu do czynienia z samospełniającą się przepowiednią. Ktoś, kto uważa, że jego życie to „droga przez mękę”, będzie z rzeki codziennych wydarzeń wyławiał tylko to, co potwierdzi jego motto. I tu zbliżamy się do podstawowej idei terapii: praca nad autobiografią pacjenta, to próba zakwestionowania d...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI