Mniej znaczy więcej

Na temat Ja i mój rozwój

Szczęście zawiera w sobie aspekt daru, zesłania, może łaski - czegoś nadzwyczajnego, podniosłego. Jeżeli tego nie odczuwamy, chodzimy w niedosycie,bo nawet mając nogi, ręce, oczy, dach nad głową i jedzenie, dwoje dzieci, mówimy, że nie jesteśmy szczęśliwi. Chcemy więcej niż to, co w istocie potrzebne.

Dr Ewa Woydyłło jest psychologiem i psychoterapeutką. Pracuje w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz w Fundacji Batorego. Napisała wiele książek, m.in.: Poprawka z matury; W zgodzie ze sobą; Rak duszy. O alkoholizmie (wyróżnioną w II edycji Nagrody Teofrasta) i Bo jesteś człowiekiem.

Paulina Pająk: – Niektórzy uważają, że nie mogą mieć dobrego życia, bo mieli trudne dzieciństwo. A przecież Pani jako dziecko przeżyła zdarzenia, które wiele osób określiłoby jako traumatyczne: śmierć ojca w Katyniu, deportację do Kazachstanu i pobyt w sierocińcu.
Ewa Woydyłło:
– Nieodmiennie mnie dziwi, gdy ktoś tak na to patrzy. Bo nikomu bym nie życzyła piękniejszego życia niż moje. Nie myślę o tym, czego w nim nie było. Nauczyłam się od mojej matki, że nad przykrymi rzeczami trzeba przejść do porządku dziennego.
Chodziłam przez jakiś czas na mityngi DDA, żeby lepiej poznać tę konwencję. Spotkałam ludzi, którzy noszą w sobie dramatyczne opowieści o straszliwie pokiereszowanych relacjach z ojcami. Nie umiem na to patrzeć inaczej, niż jak na źle umiejscowione zafiksowanie. Niektórzy ludzie w Polsce skupiają się na tym, czego nie ma. A tymczasem w Ameryce najczęściej uwagę skupia się na tym, co się ma. Ci, którzy tego nie rozumieją, mówią: „Amerykanie to nic, tylko się cieszą. Mają przyklejony uśmiech i uważają, że są wspaniali”. A przecież ta postawa – ani nie naciągana, ani nie sztuczna – wynika z dorastania w klimacie zadowolenia z tego, co otrzymałam od Pana Boga czy losu. To jest kwestia sposobu patrzenia. Tam ludzie dostrzegają, że wprawdzie nie mogą się poruszać bez kul czy wózka inwalidzkiego, ale przeżyli, chodzą do szkoły, pracują i przynoszą dobro innym. To są ludzie szczęśliwi.

Jak nauczyć się takiego sposobu patrzenia na życie?
– Ważną rolę odgrywa tu poczucie wartości. U osób niedojrzałych może być ono ulokowane w złym miejscu. Może zależeć na przykład od wyglądu tej osoby, albo od tego, co myślą o niej inni. Wtedy, cokolwiek zrobi ta osoba, i tak nie będzie wystarczające. Nawet jeśli otrzyma dowody uznania, zawsze może pomyśleć, że ktoś ją jednak źle ocenia.

Skąd zatem czerpać zdrowe poczucie wartości?
– Najlepiej, jeśli wzrastamy w klimacie, który sprzyja jego osiąganiu. Dostajemy je bowiem od środowiska, które akceptuje nas takimi, jacy je­steśmy. Na przeciwnym biegunie znajduje się zaś otoczenie, które „wdrukowuje” w człowieka takie komunikaty jak: „nic z ciebie nie będzie”, „miałaś być chłopcem” czy „przez ciebie mam złamane życie”.
Poczucie wartości to solidny fundament. W Piśmie Świętym czytamy: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” – a więc dbaj o siebie, bo najlepsza rzecz, która będzie ci towarzyszyć do końca twoich chwil, to jesteś ty. Warto inwestować w siebie – ale nie kończąc dziewięć szkół czy ucząc się sześciu języków, tylko zaprzyjaźniając się ze sobą. Tak, żeby siebie nie zawodzić, nie okłamywać, nie zadawać sobie bólu.

Czy można zaprzyjaźnić się ze sobą, jeśli dorastało się w nieprzyjaznym środowisku?
– Są dwie drogi do tej przyjaźni. Jedna, powiedziałabym – skuteczniejsza, to urodzić się w dobrym domu. Nie w domu bogatym czy wykształconym, ale w takim, gdzie panuje szacunek i zaufanie. Tam, jak przez osmozę, człowiek przejmuje sposób życia i podejścia do świata, uczy się akceptować przykrości i rozwiązywać konflikty. Innymi słowy – uczy się dbać o swoje zdrowie psychiczne.
Ale nie każdy z takiego domu pochodzi. I wtedy można się tego nauczyć, mając choćby trzydzieści lat albo więcej. Człowiek może pewnego ranka stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: do dzisiaj było tak, a od dzisiaj będzie inaczej. Trzeba nazwać problem – czasem sięgając po pomoc profesjonalną. Jednak często wystarczy do tego przyjaźń i troska kogoś życzliwego, dojrzałego. W procesie zmiany osobistej ogromną rolę odgrywają inni ludzie.

Ten proces zaczyna się od nas, ale poprzez innych?
– Inni ludzie mogą nam posłużyć za wzór. Pacjentka mówi do mnie na terapii: „Moja matka była okropna. Teraz mam dziecko i bardzo się boję, że będę dla niego taka sama”. Podpowiadam wtedy, żeby popatrzyła, jakimi matkami są jej koleżanki – i wybrała model rodzicielstwa, który jej się podoba. Większości rzeczy uczymy się, łącząc naśladowanie z nabywaniem odpowiedniej wiedzy. Trochę to przypomina naukę języka. Nabywamy język ojczysty nie chodząc do szkół i uniwersytetów. Ale przecież języków obcych możemy się nauczyć i w dorosłym życiu. Niektórzy łatwiej i szybciej, innym pójdzie to opornie, ale każdy jest w stanie to zrobić. Może nie każdy będzie mówić z idealnym akcentem, jednak nauczy się nieźle porozumiewać w nowym języku. W podobny sposób możemy zmienić nasze zachowania. Osoba narzekająca stanie się pogodna, gdy zacznie zwracać uwagę na to, co dobre, a nie na to, co złe. Krętacz i oszust może zostać człowiekiem prostolinijnym i uczciwym, gdy wzbudzi w sobie empatię i przewartościuje swoją moralną skalę wartości. To trudne, ale wykonalne.
Większość trudności wynika z utrwalonych nawyków. Nabywając je, udowadniamy jednak niesamowitą rzecz – to, że umiemy się uczyć. Nie chodzi o procesy intelektualne, lecz o formowanie schematów zachowań wskutek powtarzania. Tak właśnie uczymy się pewnych sposobów myślenia, mówienia i postępowania.

Więc podobnie można się pewnych nawyków oduczyć?
– Oczywiście. Jeśli nauczyłaś się pić wódkę, gdy jesteś zestresowana albo masz chandrę, to możesz się nauczyć, żeby zamiast tego relaksować się na siłowni albo biorąc kąpiel przy świecach i ulubionej muzyce. Albo przychodzić na meeting i rozmawiać z rozumiejącymi ludźmi.
Uczenie się nowych zachowań obejmuje czyny, słowa i sposób myślenia o sobie i o świecie. Są całe szkoły treningów pomagających w zmianie myślenia – nasze życie emocjonalne zależy bowiem od tego, jakimi myślami i przekonaniami się kierujemy.

Dobre życie to życie świadome?
– Oglądała pani „Lot nad kukułczym gniazdem”? W tym klasyku McMurphy, grany przez Jacka Nicholsona, za swoje występki zostaje poddany radykalnej lobotomii. Pamięta pani, jaką on miał minę po tym zabiegu? Był to błogi uśmiech, całkowicie bez czucia i bez myśli. Zatem porażenie płatów czołowych może zapewnić błogostan, ale chyba nie o to chodzi?
Pragnąc szczęśliwego życia, trzeba raczej myśleć o rzeczach dobrych, które nam się przydarzyły. Złe zaś starajmy się pomniejszyć albo wyeliminować – a jeśli to niemożliwe, pogódźmy się z nimi. Akceptacja jest stanem ducha, w którym m...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI