Jestem częścią wielkiego stada

inne I

Piszę w gorączce, zapamiętaniu, transie i samotności. Potem szukam ludzi, bo widok tłumu daje mi poczucie euforii. Cieszę się, że są, że jestem częścią tego wielkiego stada - mówi JAN A.P. KACZMAREK, kompozytor muzyki filmowej.


MAGDA BRZEZIŃSKA: – Ile mamy czasu na rozmowę?

JAN A.P. KACZMAREK: – Nie mamy w ogóle czasu, czyli... mamy go bardzo dużo.

Panu się czas rozciąga?

– Czas jest częścią mojej wolności i on rzeczywiście mi się rozciąga. Kiedy wydaje się, że wszystko musi się odbyć według starannie zaplanowanego scenariusza, przeczucie mówi mi: nie! Odwlekam to, co mam zrobić, i nagle pojawia się olśnienie: zadanie, które wykonywałbym przez dwa tygodnie, zabiera mi trzy dni. Dawniej, gdy byłem młodszy, takie odwlekanie wiązało się z pewnym napięciem, bo nie dowierzałem własnemu przeczuciu i bałem się, że odwlekając zajęcie marnuję czas i nic dobrego w tym czekaniu nie wydarzy się. Teraz jestem bardziej ufny, wierzę w mądrość czasu. Dostrzegam jego nielinearność – niekiedy wskazówki zegara nie tylko chodzą z lewej ku prawej, ale też zapadają się w środek. Czuję to, gdy wydarza się coś nieoczekiwanego. Odbywam wtedy podróż w głąb czasu, a nie tylko zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Jest Pan synestetykiem – jak Liszt, Rimski-Korsakow, Messiaen. Widzi Pan dźwięki, słyszy Pan obrazy? Muzyka jest dla Pana sensualna, ma zapach, teksturę, kolor?
– Zmysły są dla mnie bardzo ważne podczas komponowania. Oczywiście podlegam emocjom, moja twórczość to reakcja na bodźce zmysłowe. Wstaję rano: pięknie pachnie, śpiewają ptaki i... nagle coś się otwiera. Otwiera się muzyka w głowie. Taka chwila euforii trwa czasami godzinę, dwie, czasami piętnaście minut, a potem się zamyka. Te euforyczne momenty są bazą dla utworu. To wtedy powstaje esencja mojej muzyki – harmonia, melodia, rytm. A struktura, budowa utworu to już jest efekt późniejszych przemyśleń. Punktem wyjścia jest zawsze euforia i instynkt.

A efektem – ulga? Beethoven w filmie „Kopia mistrza” opowiada swojej kopistce, że jego głowa jest tak wypełniona dźwiękami, że wyrzucenie ich z siebie na papier nutowy daje mu ukojenie.
– Wszystko co najlepsze pisze się w gorączce, w zapamiętaniu, transie. Ja tak to przeżywam. Pisząc, nie uspokajam się, przeciwnie – przestaję pisać, gdy czuję spokój. W moim mózgu chyba wydziela się jakaś substancja odpowiedzialna za ten ruch idei. Gdy nie ma tej substancji, to ja przestaję być kompozytorem. Staję się kimś innym, na przykład dyskutantem,
jak teraz.

Filmowy Beethoven mówi też o swojej relacji z Bogiem w akcie komponowania: „Wszechmogący i ja jesteśmy niczym dwa niedźwiedzie w ślepej uliczce. Warczące, tarzające się. Nikt nie ma odwagi zbliżyć się do nas”. Zna Pan to uczucie?

– Ja nigdy nie mierzę się z absolutem. Z całą skromnością otwieram się na to, co przychodzi z tej tajemniczej siły. To ona decyduje, że dany moment jest momentem tworzenia. Mierzenie się z Bogiem to jest idea romantyczna. Ja mam do romantyzmu coraz bardziej sceptyczny stosunek. Nie do romantyzmu jako pewnego świata emocji, bo te są mi bardzo bliskie i sam jako artysta nie wyzwolę się z emocji, uważam je za źródło swojej siły... Odrzucam romantyzm jako sposób funkcjonowania społeczeństwa. O ile jednostka, a w szczególności artysta, może bezkarnie wpadać w uniesienia romantyczne, o tyle społeczeństwo zmierza tą drogą z reguły ku zgubie, ponieważ zamiast rozsądnych praktycznych rozwiązań, wybiera rozwiązania tragiczne.

W filmie „The Visitor” z Pana muzyką są genialne sceny odnajdywania rytmu własnego życia, potrzeb. Bohater odchodzi od konwenansu, przestaje stukać żmudnie i bez satysfakcji w klawisze fortepianu i odkrywa... bęben, który wprowadza w jego życie energię.

– Każdy z nas uczy się konwenansu. Społeczeństwo nas do tego zmusza już w szkole czy przedszkolu i albo to akceptujemy, albo odrzucamy. Ja zawsze miałem w sobie takie napięcie: z jednej strony chciałem by...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI