Gry wokół tronu

Ja i mój rozwój I

Bijący rekordy popularności serial „Gra o tron” nie tylko straszy średniowieczem, w którym żyli nasi przodkowie, ale też oswaja z neośredniowieczem, w którym żyjemy.

Kultura zachodnia nie od dziś fascynuje się odbiciem współczesności w okrutnej quasi-średniowiecznej scenerii. Badacze mediewalizmu wprost mówią o neośredniowieczu, w którym jesteśmy częściowo zanurzeni. Jak powiadał wielki historyk John Emerich Acton, światem rządzą dwie wielkie idee: antyk i średniowiecze. Globalne neośredniowiecze widoczne jest nie tylko w międzynarodowych stosunkach politycznych (płynne granice) czy gospodarczych (płynne transfery wirtualnych pieniędzy), ale także ujawnia się w olbrzymiej popularności „Gry o tron” – serialu będącego adaptacją sagi Pieśń lodu i ognia George’a R. R. Martina.

Twórcza wyobraźnia pisarza ujawnia ambicje na miarę o kilkadziesiąt lat wcześniejszego Śródziemia. Sukces niby-to-średniowiecznego świata George’a
R. R. Martina nieprzypadkowo zakorzeniony jest w tej samej epoce, której wyobrażeniem uraczył nas John R. R. Tolkien we Władcy Pierścieni. Teraz do ugrzecznionego Śródziemia dołączyło mniej poprawne – ale czy mniej prawdziwe? – Westeros.

Niby-średniowiecze „Gry o tron” to więcej niż stylizowana na tę epokę sceneria. Fascynacja Martinowskim quasi-średniowieczem to też fascynacja światem płynnych
granic oraz równie płynnych lojalności i tożsamości. Taki właśnie – płynny – jest dzisiejszy świat Zachodu i zamieszkujące go społeczeństwa. Nawet podczas pokoju granice zmieniają się niemal jak w...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI