Dar przeciwności - Norman E. Rosenthal

Materiały PR

Przeczytaj fragment rewelacyjnej książki prof. Normana Rosenthala "Dar przeciwności"!

We wszystkim jest szczelina, przez którą wdziera się światło.
LEONARD COHEN


Pewnego wieczoru, gdy miałem osiem, może dziewięć lat, spędziłem nieco czasu w towarzystwie naszego sąsiada, Henry’ego, który przyjechał zabrać swoje dzieci z przyjęcia. Mimo iż Henry był także szanowanym prawnikiem, mój ojciec i inni jego koledzy prawnicy uważali, że jest nieco niemiły, żeby nie powiedzieć gburowaty.

Podczas jednego ze spotkań w naszym domu, gdy koledzy ojca z palestry siedzieli w salonie, pijąc whisky, jeden z nich wspomniał o skąpstwie Henry’ego: – Po dwóch szklankach whisky zamyka barek. Nie lubię tego. Nabieram wtedy jeszcze większej ochoty na następną kolejkę.

Mój ojciec przytaknął, nalewając gościom kolejną szklaneczkę. Gdy siedzieliśmy w samochodzie, czekając na moich towarzyszy zabaw, Henry wygłosił uwagę, która, parafrazując jeden z poetyckich utworów Leonarda Cohena, otworzyła w moim umyśle szczelinę, przez którą wdarł się snop światła. Był to moment oświecenia. Henry wskazał na muchę, która latała po samochodzie, obijając się o przednią szybę i na próżno usiłując opuścić nasze towarzystwo. Powiedział: – Gdyby tylko wiedziała, że tylne okno jest otwarte, zawróciłaby i wyleciałaby przez nie.

Następnie Henry porównał sytuację muchy do wyzwania, któremu musieli niegdyś sprostać piloci próbujący pokonać barierę dźwięku. Zwykłe metody operowania drążkiem sterowym w tej sytuacji zawodziły. Człowiek, który pokonał barierę dźwięku – wyjaśnił Henry – uczynił to, manipulując drążkiem zupełnie inaczej niż dotychczas. Człowiekiem tym był Chuck Yeager, który później został jednym z pierwszych astronautów. Problem, jaki napotykali piloci próbujący osiągnąć prędkość jednego macha (czyli pokonać barierę dźwięku), polegał na tym, że w momencie zbliżania się do prędkości granicznej samolot zaczynał się gwałtownie trząść, jakby zaraz miał się rozpaść.

Wyzwanie pokonania bariery dźwięku było tak duże, że jeden z pilotów zażądał za podjęcie tej próby 150 000 dolarów (w roku 1947 była to ogromna suma). W końcu podjął je Yeager. Dwa dni przed planowanym lotem spadł z konia i złamał dwa żebra. Nie miał jednak zamiaru wycofywać się; był tak zdeterminowany, że zamiast do lekarza poszedł do miejscowego weterynarza, a o wypadku powiadomił jedynie żonę i bliskiego przyjaciela, Jacka Ridleya. Ridley zmajstrował z kija od miotły uchwyt umożliwiający Yeagerowi zamknięcie włazu samolotu; w normalnych warunkach nie było to trudne zadanie, jednak człowiek ze złamanymi żebrami nie mógł go wykonać.

Lot odbył się zgodnie z planem. Gdy Yeager zbliżył się do prędkości dźwięku, zamiast jak wszyscy piloci instynktownie zwolnić, by uniknąć nieuchronnej, zdawałoby się, katastrofy, zrobił coś przeciwnego: przyspieszył. I oto zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Jak potem pisał: „Poczułem, że im szybciej lecę, tym lot staje się równiejszy”. W ten sposób pokonał barierę prędkości dźwięku.

Henry zręcznie połączył daremne akrobacje muchy, próbującej wydostać się przez szybę samochodu, z zaskakującym zachowaniem Yeagera, dzięki któremu pokonał barierę dźwięku. W ten sposób po raz pierwszy przybliżył mi zagadnienie związane z – jak się to nieraz mówi – „łamaniem schematu”. (...)
Nieco bardziej fachowym określeniem łamania schematów jest „zmiana paradygmatu”, użyta po raz pierwszy przez Thomasa Kuhna w jego słynnej książce „Struktura rewolucji naukowych”. Okazuje się, że większość rewolucji naukowych – choć nie wszystkie – przewraca do góry nogami przyjęty dotąd obraz świata. Klasycznym przykładem takiego przewrotu jest rewolucja kopernikańska. Do czasów Kopernika uważano, że Słońce obraca się wokół Ziemi. Ostatecznie wszyscy codziennie przecież widzimy, że słońce „wschodzi” i „zachodzi”; ten geocentryczny pogląd znajduje też oparcie w autorytecie Biblii. Mimo to Kopernik, dokonując analizy danych astronomicznych, stwierdził coś przeciwnego – i miał rację. Był to ogromny przełom. Podobne minirewolucje, wiążące się z niewielkimi zmianami obowiązującego paradygmatu, dokonują się w nauce nieustannie, ku pożytkowi nas wszystkich.

W mojej karierze psychiatry przeżyłem kilka niewielkich zmian paradygmatu, a w niektórych miałem szczęście uczestniczyć. W ostatnich dziesięcioleciach dwudziestego wieku byliśmy świadkami wielkich zmian sposobu postrzegania poważnych zaburzeń psychicznych. Dziś wiemy, że zazwyczaj mają one podłoże biologiczne i nie są skutkiem działania czynników psychologicznych, takich jak na przykład posiadanie – jak się to dawniej mówiło – „schizogenicznej matki”. Inny przykład znaleźć można w opracowaniach, przez które musiałem przebrnąć, prowadząc badania naukowe w nowojorskim instytucie psychiatrycznym. Natknąłem się tam na dziesiątki opisów pacjentów z chorobą dwubiegunową, których klasyczne okresowe zmiany stanów emocjonalnych zinterpretowano zgodnie z kanonem freudowskim jako psychologiczne mechanizmy obronne, powstające w reakcji na konflikty wewnętrzne, zamiast uznać je, jak się to dziś czyni w psychiatrii, za objaw niestabilności neurobiologicznej.

Nieco później zacząłem z kolegami badać terapeutyczny wpływ światła na afektywną chorobę sezonową (SAD), doprowadzając do podobnej małej zmiany paradygmatu. Zapoznając się z literaturą, odkryłem opis klasycznego przypadku afektywnej choroby sezonowej, dokonany w 1946 roku przez amerykańskiego lekarza wojskowego, pułkownika George’a Frumkesa. Z precyzyjnego opisu objawów niezbicie wynikało, że był to przypadek SAD. Frumkes, formułując diagnozę, uznał, że objawy spowodowane były depresją pacjenta. Według niego depresja ta zaczęła się, gdy [do pacjenta] dotarło, że ma sobie do zarzucenia nie tylko masturbację; nastąpił wówczas wzrost silnego, świadomego poczucia winy. Depresja w ekonomii psychicznej stanowiła redystrybucję kary. (...) Jego identyfikacja ze światem nosiła znamiona megalomanii. (...) Na oziębienie (przypisane Matce Ziemi) zareagował, jakby to była frustracja.

Podobnie jak mucha tłukąca się o szybę, psychiatrzy, którzy pisali podobne teksty, nie wiedzieli, że muszą zwrócić się w innym kierunku. Ponieważ przyjęte przez nich teorie zrosły się w duży, skomplikowany schemat, trudno im było z niego zrezygnować. Nic dziwnego, że nim w jakiejś dziedzinie zapanuje nowy paradygmat, potrzeba zwykle wielu lat.

Gdy przygotowywałem pierwsze badania nad SAD w Krajowym Instytucie Zdrowia Psychicznego (NIMH), byłem jeszcze bardzo młodym psychiatrą z osobliwym projektem, bez środków na badania, borykającym się z poważnymi problemami życiowymi. Asystentka, która pomagała mi organizować badania, była wolontariuszką, pilnie potrzebującą płatnej posady. Nie mogła nawet pozwolić sobie na to, by zaczekać do rozpoczęcia badań. Byłem zdesperowany. Potrzebowałem jej pomocy, lecz nie miałem funduszy rządowych. Jak miałem zdobyć pieniądze na pensję dla niej, choćby tylko na czas zimy, kluczowy dla realizacji projektu?
Wówczas natknąłem się na jeden z tekstów Freuda, traktujący o słynnym przypadku człowieka-wilka, nazwiskiem Siergiej Pankijew.

W pewnej chwili Pankijewowi skończyły się pieniądze; Freud jednak, chcąc dokończyć analizę, zdecydował się pożyczyć pacjentowi pieniądze na życie. Pomyślałem, że jeśli Freud mógł pożyczyć pieniądze pacjentowi, to ja z własnych pieniędzy mogę płacić asystentce za udział w moim projekcie badawczym – co też czyniłem do chwili, gdy otrzymaliśmy fundusze na jej pensję. Zważywszy na istotność tych badań, decyzja okazała się doskonałą inwestycją. Wymagała jednak świadomego przełamania schematów myślowych.

Gdy ukazały się wyniki moich badań nad SAD, wielu kolegów uznało moją koncepcję za osobliwą – prawdopodobnie dlatego, że pod wieloma względami skłaniała do nowego spojrzenia na ludzi cierpiących na to zaburzenie. Po pierwsze, pojęcie SAD zakłada cykliczne, nielinearne rozumienie czasu. Dotąd kobiety z afektywną chorobą sezonową (podobnie jak ich terapeuci) skłonne były przypisywać swe sezonowe depresje problemom życiowym, pojawiającym się na jesieni i podczas zimy, po których następowała nagła, pozytywna odmiana losu w okresie wiosenno-letnim (lub poprawa stanu psychicznego, przypisywana dobroczynnym skutkom terapii). Sytuacja ta powtarzała się cyklicznie co roku. Po drugie, koncepcja SAD wymaga uznania, że zmiany stanów psychicznych mogą być powodowane przez zmiany pór roku, a zwłaszcza przez zmiany w natężeniu światła. Redefinicji ulega przy tym samo pojęcie światła – nie jest ono już tylko czymś, co umożliwia wzrost roślin i postrzeganie przedmiotów, lecz staje się potężnym czynnikiem psychicznym, wpływającym na stan pacjentów.

Nie tylko w nauce, lecz także w życiu codziennym doświadczamy często niewielkich zmian paradygmatu, choć zwykle tego w ten sposób nie określamy. Mówimy dosyć często: „Zmieniłem (lub zmieniłam) zdanie”. Bywa na przykład, że zrywamy zaręczyny, gdyż uświadamiamy sobie, że nasz przyszły partner życiowy mimo usilnych starań nie traktuje nas tak, jakbyśmy chcieli, i uświadamiamy sobie, że nie chcemy być w ten sposób traktowani do końca życia. Kobieta, która doświadczyła molestowania seksualnego, może nagle przerwać milczenie i złożyć skargę na policji. Niekiedy ktoś, kto całe życie nienawidził wykonywanej pracy, mówi „dość!” i zmienia zajęcie. W ten sposób, wykazując się elastycznością myślenia i otwartością na nowe idee, możemy pokonać przeciwności losu i zwiększyć swoje szanse na sukces i szczęście.

Jak zmienić sposób myślenia? Po pierwsze, musimy zrozumieć, że takie zmiany są nie tylko możliwe, lecz stanowią wręcz zasadniczy czynnik, warunkujący naszą kreatywność, a nawet możliwość przeżycia. Po drugie, musimy zastanawiać się nad problemem dotąd, dopóki nie ujrzymy go w innym świetle. Często nowe idee przychodzą, gdy zmieniamy stan świadomości – na przykład gdy śpimy, relaksujemy się w gorącej kąpieli bądź gdy podczas medytacji sięgamy ku transcendencji. Po trzecie, należy radzić się innych. Można też wreszcie czerpać natchnienie z książek – bywa, że zainspiruje nas jakaś powieść, jak dowodzi tego opisany poniżej przykład.

Jeden z moich pacjentów, inteligentny młody człowiek, urodził się z zespołem Aspergera. Przedzieranie się przez labirynt interakcji społecznych, łatwe i naturalne dla większości ludzi, było dla niego zadaniem niemal ponad siły. Jakoś sobie jednak z tym radził. Dorastając, wciąż wracał do lektury słynnej powieści Aleksandra Dumasa Hrabia Monte Christo. Bohater tej powieści, Edmund Dantes, zostaje niewinnie uwięziony w słynnym zamku If, fortecy położonej na wyspie, skąd ucieczka jest właściwie niemożliwa. Mimo to dzięki zbiegowi sprzyjających okoliczności udaje mu się uciec. Pierwszą z nich jest szczelina w podłodze celi Dantesa, przez którą podczas próby ucieczki wchodzi w jego świat inny więzień, szalony ksiądz Faria.

Szczelina ta okazała się wyłomem, przez który do życia mojego pacjenta wdarło się światło. Stwierdził bowiem, że jeśli Dantes mógł uciec z zamku If, to być może i on będzie miał tyle szczęścia, że uda mu się uciec z więzienia własnego umysłu. Udało mu się to dzięki wsparciu rodziny, własnej inteligencji i ciężkiej pracy. Teraz realizuje się w życiu społecznym i zawodowym.

Zawsze uważałem za stymulujące poszukiwanie nowych sposobów spojrzenia na własne problemy, znajdowanie nowych sposobów realizacji celów, do których dążę, odkrywanie we wszystkim szczelin, przez które wdziera się światło. Podobnie w pracy z pacjentami – starałem się pomagać im inaczej spojrzeć na własną sytuację życiową, zastanowić się nad innymi, nierozważanymi dotąd rozwiązaniami. Razem zastanawialiśmy się nad tym, co kiedyś im pomogło i czego można by jeszcze spróbować. Jeśli udawało się przy tym zrealizować cel terapii, oczywiście cieszyłem się. Jeśli nie, mówiłem coś w rodzaju: „Nie znaleźliśmy jeszcze rozwiązania, ale próbujmy dalej”.

Na koniec chcę powrócić do historii z Henrym i muchą w samochodzie. Tamtego wieczoru Henry podarował mi coś bardzo ważnego: intuicję, która miała wskazywać mi kierunek przez resztę życia. Być może dość skąpo częstował whisky, okazał się jednak bardzo szczodry w sprawie o wiele dla mnie ważniejszej: hojnie podzielił się swoimi przemyśleniami.

POLECAMY

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI