Chłopcy z domku z kart

Zdrowie i choroby I

Gdy pierwszy raz usłyszałem diagnozę: autyzm wczesnodziecięcy, nie miałem pojęcia, co to oznacza. Po kilku latach okazało się, że mój drugi syn też jest autystyczny. Czekały nas godziny, tygodnie, lata żmudnej pracy i terapii całej rodziny. Popełnialiśmy wiele błędów, które korygował czas.Nauczyliśmy się traktować Grzesia i Piotra jak naszych nauczycieli. Próbujemy zajrzeć do ich zamkniętego świata i otworzyć ich na nasz.

„Śliczny, skóra zdjęta z ciebie” – usłyszałem od żony. To było 31 października 1983 roku. Na świat przyszedł tak długo oczekiwany Grześ. Urodził się w siódmym miesiącu ciąży. Był taki drobny, że bałem się go wziąć na ręce. W tym wczesnym okresie był bardzo pogodnym chłopcem. Do narodzin drugiego dziecka, córki Agnieszki, rozwijał się – w moim pojęciu – normalnie, rysował i nazywał różne formy geometryczne, rozpoznawał drzewa po korze i kształcie liści, pięknie mówił. Z chwilą przyjścia na świat córki Grześ po prostu się „zamknął”. Z dnia na dzień jego stan psychiczny pogarszał się – już nie było jak dawniej.

Grześ na trawie

Przed przyjęciem do zerówki w Falenicy syn musiał przejść testy psychologiczne. Diagnoza była jednoznaczna: autyzm wczesnodziecięcy. Edukację zaczął w przedszkolu specjalnym przy kościele na Kamionku. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to jest autyzm, ani tym bardziej nie miałem pojęcia o istnieniu różnych ośrodków zajmujących się dziećmi z autyzmem.

Na jednym ze spacerów z Grzesiem dotarło do mnie, że można reagować inaczej, nie koncentrować się na „złym zachowaniu”, ale odwrócić od niego uwagę. Tego dnia syn jak zwykle rzucił się specjalnie w błoto, upominanie nie skutkowało – byłem bezradny. Moja koleżanka Magda, która była wtedy z nami, powiedziała: „zostaw go, ja to załatwię”. Posłuchałem jej z trudem, a ona z uśmiechem zwróciła się do Grzesia: „Połóż się na trawie, tam będzie wygodniej”. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu poskutkowało! Syn podniósł się, otrzepał spodnie i usiadł na ławce...

Bardzo trudnym dla nas etapem była nauka Grzesia w szkole podstawowej specjalnej. Pojawiły się inne problemy – echolalie, autoagresja z biciem ręki aż do czerwoności. Syn bardzo słabo się koncentrował, chodził po klasie prawie całą lekcję. Rozmawiałem z dyrektorem, nauczycielami, psychologiem, bibliotekarką, kierowniczką świetlicy. Starałem się pomóc tak jak umiałem, choć nie bardzo wiedziałem, od czego zacząć. Po konsultacji z psychologiem i terapeutami zaczęliśmy wykorzystywać zeszyty M. Frostig, by poprawić koordynację wzrokowo-słuchową Grzesia. Trwało to dość długo, ale zaczęło przynosić efekty. Żona znalazła też ośrodek wczesnej interwencji, gdzie uzyskaliśmy pomoc, a także placówkę usprawniającą fizycznie, do której Grześ jeździł bardzo chętnie.

POLECAMY

Starałem się współpracować z każdą placówką, w której przebywał nasz syn. W jednej ze szkół dyrektor powiedział: „Grześ nic u mnie nie robi, na zajęciach cały czas gapi się w okno”. Rysunki syna przedstawiały pożary, powodzie i były w ciemnych kolorach, co wskazywało na lęk. Zapytałem dyrektora, jak pracuje z moim synem. „Normalnie, wydaję mu polecenia, tak jak wszystkim” – odpowiedział. Poradziłem więc, by spróbował wciągnąć mojego syna do pomocy i od tego czasu Grześ ładnie pracował, a jego prace pojawiały się na wystawie szkolnej.

Wszystko pomału zaczęło ustępować. Żmudnie pracowałem z Grzesiem, oduczałem echolalii, uczyłem pisania literek po śladzie, trenowaliśmy czynności życia codziennego. Szukając odpowiedniej szkoły zawodowej dla syna, trafiliśmy do Zespołu Szkół Specjalnych nr 5 przy ulicy Elektoralnej w Warszawie. Gdy skończył tam zawodówkę, przeniosłem go na warsztaty terapii zajęciowej przy ulicy Orzyckiej, działające w ramach Warszawskiego Oddziału Terenowego Krajowego Towarzystwa Autyzmu.

Dziś jest nam o wiele łatwiej: Grześ zmywa naczynia, zamiata, odkurza, robi zakup...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI