Bez mistrza

Profile

Obaj nie byliśmy facetami, którzy obściskują się i uzewnętrzniają swoje uczucia. Ale przegadaliśmy setki godzin na tematy, na które marzyłem, by rozmawiać z ojcem. Te godziny były dla mnie najlepsze z każdego dnia: pojechać po pracy do Beksińskiego, usiąść razem w fotelach, jeść truskawki i gadać. O śmierci, o seksie... Grzegorz Gajewski

MAGDALENA CZYŻ: – Po zabójstwie Zdzisława Beksińskiego byłeś typowany przez policję na jego mordercę?

POLECAMY

GRZEGORZ GAJEWSKI: – Tak. W jego mieszkaniu na biurku znaleźli otwarty kalendarz, w którym było napisane: „Grzesiek wieczorem”. Mieliśmy się spotkać tamtego dnia. Policja potraktowała ten zapis jako wskazanie przez mistrza swojego mordercy.

Spotkaliście się wtedy?

– Nie. Nie chciało mi się do niego jechać. Po pracy i długim filmie w kinie byłem zwyczajnie zmęczony.

Nigdy nie przeszliście na „ty”? 

– Beksiński znał mnie jako małego chłopca i mówił do mnie po imieniu od zawsze, ja nie potrafiłem się przełamać, chociaż proponował. Wymyśliłem formę „mistrzu”, którą zaakceptował.

Kiedy poznałeś rodzinę Beksińskich?

– Pierwszego dnia w szkole. Miałem siedem lat i babcia przyprowadziła mnie na rozpoczęcie roku szkolnego. Tomka Beksińskiego też przyprowadziła babcia. Znały się, więc się przywitały, zaczęły rozmawiać, a nas pchnęły ku sobie. Umówiliśmy się wtedy z Tomkiem, że po lekcjach będziemy się razem bawić. Tego samego dnia po południu poszedłem do wielkiego ogrodu Beksińskich.

Dom Beksińskich w Sanoku to już legenda.

– To było tajemnicze, ponure domostwo, wymarzone do dziecięcych zabaw. Uwielbiałem tam przychodzić. W środku było dużo ciemnych korytarzy, nie wiadomo dokąd, plątanina tajemniczych pokoi z mnóstwem obrazów, rzeźb i fotografii. Zdzisław Beksiński nie był jeszcze powszechnie znanym malarzem. W tamtym czasie, w połowie lat sześćdziesiątych, chyba dopiero szukał swojej drogi. W jednym z korytarzy, za drzwiami, stała metalowa rzeźba: coś pomiędzy człowiekiem i krzesłem – pół człowiek, pół krzesło. Pamiętam, to się nazywało chyba „Hamlet” i bardzo mnie, siedmiolatka, fascynowało. Dom był przesiąknięty bardzo miłą dla mnie wonią farby.

Tomek był dobrym przyjacielem?

– Tomek był trochę wyobcowany, ja w sumie też taki byłem, więc staliśmy się parą outsiderów. Ja też nie za bardzo umiałem i lubiłem bawić się w takie zabawy, w jakie bawili się koledzy. Nie lubiłem grać w piłkę czy gimnastykować się. Dla mnie to zawsze była najgorsza kara. Dla Tomka też. Dlatego trzymaliśmy się razem. Poza tym ciągnęło mnie do domu Beksińskich. Chciałem tam być, chciałem być zapraszany na kolacje, bo wiedziałem, że ojciec Tomka wyjdzie wtedy z pracowni, usiądzie z nami, będzie żartować i opowiadać interesujące rzeczy. To było wtedy dla mnie bardzo ważne, ważniejsze chyba niż zabawy z Tomkiem. 

Miałeś wtedy jeszcze własnego ojca. Co dawał ci Beksiński, czego nie dawał ojciec?

– Mój ojciec był po prostu zajęty swoim życiem i swoimi sprawami. A jeśli przyjąć za prawdę to, co napisała Magdalena Grzebałkowska, że Beksiński był zimny, że nie potrafił przytulić swojego syna, to i tak mojemu ojcu było do niego daleko. Zdzisław Beksiński był nieporównywalnie bardziej komunikatywny i interesujący dla dziecka w moim wieku niż mój ojciec. Gdy już miałem własne dzieci, mama powiedziała mi: jeśli nie wiesz, jak postąpić z dzieckiem, to pomyśl, jak postąpiłby twój tatuś, i zrób dokładnie odwrotnie. Ale nie chcę teraz oceniać swojego ojca. Sam nie jestem idealnym ojcem. 

Jako nastolatek zazdrościłeś Tomkowi ojca?

– Tak, bardzo, bo jego ojciec starał się z nim rozmawiać i traktował go jak równego sobie, jak doros­łego. Nie było relacji typu przełożony–podwładny, jaką ja miałem ze swoim ojcem. Ja się swojego ojca bałem, chociaż nigdy mnie nie bił. Wprowadzał jednak dosyć ponury nastrój, bardzo źle się czułem w jego towarzystwie. Natomiast u Beksińskich wszystko opierało się na przedyskutowaniu problemów. Jeżeli Tomek chciał rozmawiać z ojcem o seksie, to, proszę bardzo, natychmiast miał taką rozmowę. Jeśli chciał iść do kina na film od 18 lat, to oczywiście mógł iść, ale najpierw o tym porozmawiali. Dlatego też wszyscy koledzy zazdrościli Tomkowi, bo jako jedyny mógł chodzić do kina na filmy dla dorosłych. Nie dość, że rodzice go puszczali, to jeszcze jego babcia była znajomą kinowego biletera, więc mógł wejść na każdy seans.

Skąd wzięła się opinia, że Beksiński był zimy w relacjach z synem?

– Zdzisław Beksiński unikał wszelkich kontaktów fizycznych z drugim człowiekiem. Powiedział mi to kiedyś, kiedy i ja mu się przyznał...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI